31 sierpnia 2019

Judas Priest - "British Steel" (1980)


Rok 1980 - początek popularności Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Nietrudno zauważyć, że zespoły z tego obszaru inspirowały się m.in. muzyką Judas Priest. Grupa idealnie wpasowała się w ten trend, bowiem cały krążek wydany w tym właśnie roku klimatycznie jest wyraźnie przesiąknięty stylem NWOBHM (nawet w tytule podkreślono narodowość) - mimo że że muzycy nie silą się wcale na bardzo szybkie tempa i stawiają na przystępność. Mistrzowie odpowiedzieli swoim uczniom wydawnictwem, mającym pokazać, kto był obecnie numerem jeden w heavy metalu. Czy słynny "British Steel" okazał się najlepszym heavymetalowym longplayem 1980 roku? Śmiem wątpić.

Judasi mieli w tym roku mocną konkurencję. Lepszy album wydał Scorpions w zahaczającym o heavy metal "Animal Magnetism", a także Ozzy Osbourne w nie mniej rozrywkowym, ale jednak mocnym "Blizzard of Ozz". Owa wyższość poziomu tyczy się również innych inspiracji NWOBHM - Black Sabbath i Motörhead (odpowiednio "Heaven and Hell" i "Ace of Spades"). Ciekawiej działo się nawet w samym NWOBHM, żeby wymienić tylko "Wheels of Steel" i "Strong Arm of the Law" Saxonu, "Stand Up and Fight" Quartz czy "On Through the Night" Def Leppard, nie mówiąc już o powalających debiutach Diamond Head i Iron Maiden. Przytoczone zestawienie nie ma na celu umniejszyć wartości "British Steel", tylko pokazać, że zdaniem autora recenzji nie należy on do grona największych wydawnictw heavy metalu, jak często się go określa, bo już w samym 1980 roku można było znaleźć wiele ciekawszych tego typu dzieł.

Mimo tego, co napisałem, krążek Judasów również należy do udanych. Według mnie stanowi on po prostu dawkę w miarę satysfakcjonującego heavy metalu, ale nic więcej. Niczego rewelacyjnego na nim nie ma, a znajdują się też kompozycje, których życzyłbym sobie, żeby tutaj nie było. Warto podkreślić, że pierwszy raz od kilku lat postawiono wyłącznie na autorski materiał. Produkcyjnie całość wypada jak najbardziej OK, a wykonanie stoi na określonym poziomie, choć nowy perkusista, Dave Holland, nie jest tak kreatywny i sprawny technicznie, jak jego dwaj poprzednicy - Simon Phillips i Les Binks. W jego grze nie ma już tego polotu i świeżości, zaś w późniejszych latach zdarzało mu się nawet grać dość topornie. Tutaj - poprawnie wykonana robota i tyle. Z nowinek - wersja amerykańska ukazała się pierwotnie ze zmienioną kolejnością utworów i zaczynała od "Breaking the Law", zaś tytuł albumu zaczerpnięto od nazwy fabryki, w której wcześniej pracował Glenn Tipton.

Niektórzy sądzą, że to właśnie na "British Steel" muzycy skierowali się ku prostszej, w pełni heavymetalowej odmianie muzyki. Nieprawda - zespół po prostu kontynuuje tu ścieżkę obraną na poprzednim "Killing Machine". Najwyraźniej sukces tamtego longplaya bardzo odpowiadał chłopakom, bo jego następca wydaje się jeszcze prostszy i mniej urozmaicony niż wcześniejsze (jako przykład wystarczy wymienić fakt, że większość kompozycji została pod względem gitarowym oparta na prostych power chordach). Co przyniosło kolejne korzyści - była to pierwsza płyta Judas Priest, która w USA pokryła się platyną, a w Wielkiej Brytanii single "Breaking the Law" i "Living After Midnight" trafiły na rekordowe 12. miejsca (wynik ten nigdy później nie został pobity). Ostatecznie całe wydawnictwo zostało jednym z najpopularniejszych w twórczości grupy.

Mimo mojego narzekania, całość już od początku posiada sporo mocnych punktów. Czadowy "Rapid Fire" to Judas Priest w klasycznym wydaniu, ze złowieszczymi partiami gitar i nerwową stopą Hollanda. Ma w sobie trochę z przebojowości, choć brak w nim refrenu. Ten pojawia się w następnym "Metal Gods" i okazuje się stworzonym do śpiewania razem z publicznością. To całkiem przyjemny kawałek (choć nie jestem jego fanem), a przy tym bardzo popularny w porównaniu do wielu innych z katalogu Judasów. Choć pod tym względem nie może równać się z legendarnym "Breaking the Law", opartym na banalnie prostym, rozpoznawalnym riffie - na tyle niewyszukanym, że potrafi go zagrać prawdopodobnie każdy początkujący gitarzysta. Trudno wyrzucić go z pamięci, podobnie jak resztę nagrania, niesłychanie melodyjną i przebojową, a przy tym bardzo standardową. Brakuje w niej nawet solówki gitarowej, a jedynym urozmaiceniem jest kilka mniej typowych dźwięków, jak odgłosy syren policyjnych (tak naprawdę przekształcony dźwięk wydawany przez gitarę) czy tłuczonego szkła.

Równie prościutki motyw posiada "Grinder", czyli kolejne niezwykle odprężające nagranie. Precyzyjna solówka Glenna Tiptona należy do najlepszych popisów z tego albumu. Trzeci z singli, "United", wypada już zbyt topornie, a refren zbyt komercyjnie i plastikowo. Słychać, że po sukcesie "Take on the World" muzycy postanowili kontynuować zamysł tworzenia pomnikowych hitów, jednak w tym wypadku nie wyszło zbyt przekonująco. Brakuje mi autentyzmu, jaki mimo wszystko posiadał "Take on the World", a komercyjnie "United" także nie powtórzył jego sukcesu (mimo że to najbardziej radiowa propozycja z longplaya). Przez to stanowi on niezbyt potrzebny fragment i najsłabszy punkt wydawnictwa. Nieco lepiej ma się sprawa z "You Don't Have to Be Old to Be Wise", choć ten jest z kolei dość bezbarwny.

Numer 7 to kolejny hicior z tego zestawu. "Living After Midnight", z wyraźnym hardrockowym zacięciem, zna każdy fan Judas Priest, a także większość miłośników heavy metalu. Był to pierwszy singiel promujący krążek, i właśnie jego popularność zwróciła uwagę wielu słuchaczy na nowe dzieło kapeli. Nie ma się czemu dziwić, bo kawałek mimo że dość sztampowy, to w kontekście radiowego rocka (choć z przesterowanymi gitarami) broni się niesamowitą chwytliwością i nie najgorszym wykonaniem. Do dziś "Metal Gods", "Living After Midnight" i "Breaking the Law" są żelaznymi punktami koncertów, i naprawdę trudno się temu dziwić. "The Rage" stanowi największe urozmaicenie, ponieważ pierwszy motyw (pojawiający się także w połowie) niewątpliwie kojarzy się z muzyką reggae. Reszta wypada bardziej zachowawczo, ale i tak twórcom udało się uzyskać ciekawą atmosferę. To przy okazji jeden z najbardziej intrygujących kawałków na longplayu. Nie da się powiedzieć tego samego o "Steeler" - numerze fajnym, ale niezbyt się wyróżniającym. Może oprócz tego, że jego początek kojarzy się zbyt nachalnie z o 3 lata starszym "Sinner".

Przyznaję, że nie rozumiem kultu, jakim otaczany jest "British Steel", często opisywany jako jedno z największych osiągnięć heavy metalu czy wręcz metalowe arcydzieło. Żeby nie było - to dość dobra płyta z kilkoma mocnymi punktami, a przy tym ważna dla samego zespołu, ale nawet sami Judasi mają w swojej dyskografii sporo lepszych dzieł. Mimo to, Judas Priest objawił się w nim jako zespół, który nawet w czasie największego boomu kapel NWOBHM wciąż miał coś do zaoferowania, potrafił porwać tłumy słuchaczy i utrzymać swoją pozycję na rynku muzycznym. Choć swoją renomę zawdzięcza głównie dzięki popularności "Breaking the Law" i "Living After Midnight". Reszta co całkiem miły dodatek. I tyle.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Rapid Fire (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
02. Metal Gods (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
03. Breaking the Law (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
04. Grinder (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
05. United (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
06. You Don't Have to Be Old to Be Wise (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
07. Living After Midnight (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
08. The Rage (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)
09. Steeler (K.K. Downing, Rob Halford, Glenn Tipton)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz