7 września 2019

The Beatles - "Please Please Me" (1963)


The Beatles to bez wątpienia jedna z najbardziej inspirujących kapel w historii, a zarazem najpopularniejszy zespół jaki kiedykolwiek powstał. Liczba sprzedanych egzemplarzy płyt The Beatles wynosi obecnie ponad 600 milionów, a ich wpływ na późniejszy rozwój muzyki jest przeogromny. To ostatnie stało się za sprawą albumów nagranych w nieco późniejszym etapie kariery. Początki wyglądały nieco inaczej. Muzycy szybko osiągnęli sukces, jednak ich pierwsza długogrająca płyta ten nie różniła się niczym wielkim na tle innych dzieł z muzyki popularnej pierwszej połowy lat 60.

Dokładne opisanie początków działalności muzyków byłoby wyjątkowo czasochłonne (sporo się wtedy wydarzyło), więc postaram się przybliżyć najważniejsze fakty. Wszystko zaczęło się, kiedy w 1957 roku wielki fan Elvisa, gitarzysta John Lennon, założył skifflową (łączącą muzykę folkową z wpływami bluesa i jazzu) kapelę The Quarry Men, wziąwszy nazwę od szkoły licealnej Quarry Bank High School, do której uczęszczał. Inni członkowie formacji byli jego kolegami z tej właśnie szkoły. Niedługo potem wydarzyły się przełomowe decyzje dla dalszego rozwoju grupy. Do The Quarry Men dołączyło dwóch muzyków, którzy współpracowali z Lennonem przez całą następną dekadę - w październiku 1957 roku Paul McCartney, a w lutym roku następnego George Harrison (objął on stanowisko gitarzysty prowadzącego). Do ważnych postaci w otoczeniu The Beatles należeli także basista Stuart Sutcliffe oraz perkusista Pete Best. Obaj dołączyli do reszty muzyków w 1960 roku - Stuart w styczniu, a Pete w sierpniu.

Instrumentaliści koncertowali pod wcześniej wspomnianą nazwą, grając rock'n'rollowe standardy, jednak wkrótce postanowili ją zmienić - najpierw w lipcu 1960 roku na Silver Beatles, aż po miesiącu wykształtowała się ta ostateczna, czyli The Beatles (prawdopodobna jest inspiracja filmem "Dziki" z 1953 roku, opowiadającym o gangu motocyklowym, nazwanym The Beetles). Dzięki Allanowi Williamsowi muzycy mogli zagrać serię koncertów w Hamburgu, jednak po pewnym czasie władze niemieckie dowiedziały się, że Harrison, który był najmłodszy z całej paczki, jest niepełnoletni, przez co został deportowany do Anglii (praca w nocnym klubie, w którym wtedy występowali, w wieku poniżej 18 lat należy w świetle prawa niemieckiego do grona przestępstw). Nie obyło się też bez innych kontrowersji. Kolejne dwa lata upłynęły chłopakom na koncertowaniu i różnych ekscesach.

Warto odnotować, że w listopadzie 1961 roku muzycy poznali dziennikarza i właściciela sklepu muzycznego NEMS, Briana Epsteina, i zrobili na nim tak duże wrażenie, że ten natychmiast zapragnął być ich menadżerem, na co chłopaki przystali. Epstein od tej pory zajął się regulowaniem długów, a także rozpoczął negocjacje z wieloma wytwórniami płytowymi w celu zdobycia kontraktu. Parę miesięcy później, dzięki producentowi George'owi Martinowi, grupa podpisała kontrakt z wytwórnią Parlophone, należącą do w tym czasie do EMI Group. Po drodze doszło do przetasowań personalnych. 10 kwietnia 1962 roku Stuart Sutcliffe zmarł na udar mózgu. O śmierci basisty muzycy zostali poinformowani przez jego niemiecką dziewczynę - Astrid Kirchherr, autorkę ich pierwszych profesjonalnych zdjęć z sesji w 1961 roku. W związku z tym funkcję basisty przejął Paul McCartney.

Pete Best również nie zagrzał miejsca w zespole na długo. W trakcie pierwszej sesji nagraniowej z Martinem, mającej miejsce 6 czerwca 1962 roku w studiu Abbey Road Studios, gra Besta nie podobała się producentowi, który uznał ją za zbyt słabą i nalegał na zatrudnienie sesyjnego perkusisty. Ponadto Best nie był przekonany co do zaproponowanej przez Epsteina, nadchodzącej zmiany image'u muzyków na bardziej elegancki, objawiający się zmianą fryzur i porzuceniem skórzanych kurtek na rzecz garniturów. Został więc zastąpiony Ringo Starrem, ponoć ówcześnie najlepszym perkusistą w Liverpoolu, niezrównanym w perfekcyjnym trzymaniu rytmu na swoim instrumencie. W tym momencie narodził się klasyczny skład The Beatles. Zważywszy na to, jak ogromny sukces odniosła niedługo potem grupa, śmiało można stwierdzić, że Pete okazał się wielkim pechowcem, a Ringo olbrzymim szczęściarzem.

Mimo walorów gry Starra, w trakcie nagrań "Love Me Do" we wrześniu 1962 roku Martin wciąż był niezadowolony z pracy perkusji, więc na kolejną sesję Beatlesów zatrudnił Andy’ego White'a. W tym składzie chłopaki nagrali "Love Me Do", "P.S. I Love You" i "Please Please Me". Na ironię zakrawa fakt, że na pierwszy singiel Martin i tak wybrał wersję z udziałem Starra. Efekty tych sesji trafiły potem (z małymi poprawkami) na debiutancki album - "Love Me Do" i "P.S. I Love You" ze wspomnianego singla oraz "Please Please Me" i "Ask Me Why" z następnego singla, z października 1962 roku. Oba wydawnictwa okazały się ogromnym powodzeniem, docierając na wysokie lokaty list przebojów (w tym na szczyt w USA dla "Love Me Do") i dowodząc, że grupa była po prostu skazana na sukces. Początkowo na debiutanckim singlu miał wylądować proponowany przez Martina "How Do You Do It?" z repertuaru kapeli Gerry & the Pacemakers, jednak muzycy nie przepadali za tym nagraniem (do tego stopnia, że nie umieścili go nawet na długogrającym dziele, a oficjalnie wydano go dopiero w 1995 roku, na kompilacji "Anthology 1"), a poza tym chcieli wydać coś autorskiego. Opłaciło się.

Na skutek rosnącej popularności liverpoolska czwórka wystąpiła po raz pierwszy w telewizji w serwisie informacyjnym "People and Places", a także zaczęła przygotowywać się do nagrania pierwszego albumu. Mniej więcej wtedy zdecydowano, że to Lennon i McCartney będą głównymi autorami kompozycji (Harrison zadebiutował dopiero na następnym wydawnictwie). Mimo że duet ten często pisał utwory osobno, zawsze podpisywano je w formie autorstwa Lennon/McCartney. Nie da się ukryć, że obaj prowadzili swoistą rywalizację, przerzucając się w pomysłach, dzięki czemu jeden nie chciał być gorszy od drugiego. Efektem było wiele wspaniałych, ponadczasowych melodii czy przemyślane układanie harmonii wokalnych. Nie da się również przecenić pracy George'a Martina, nazywanego często piątym Beatlesem, który do 1969 roku był producentem wszystkich wydawnictw The Beatles. Jego pomysłowe koncepcje, a także studyjne sztuczki i eksperymenty, nadające utworom odmienny kształt, wyprzedziły muzyczny świat o tzw. lata świetlne. Beatlesi mieli szczęście, że znaleźli odpowiedniego człowieka, potrafiącego wspaniale pokierować ich pracą twórczą. Próżno szukać innowacyjnych pomysłów na pierwszej studyjnej płycie zespołu, jednak z kolejnymi latami przebłyski kreatywności - zarówno muzyków, jak i producenta - będą coraz bardziej widoczne.

Przytoczony już debiut The Beatles, nazwany "Please Please Me", to typowa płyta pierwszej połowy lat 60., czyli połączenie rock'n'rollowej energii i popowych melodii. W kontekście tego twórcy udowodnili, że już w tamtym czasie byli mistrzami w wymyślaniu świetnych, zapadających w pamięć melodii, powodujących, że nawet po ponad 50 latach słucha się tego materiału zaskakująco przyjemnie. Śmiało można powiedzieć, że w porównaniu do swojej konkurencji Beatlesi posiadali te najbardziej chwytliwe, co w dużej mierze przyczyniło się do sukcesu kapeli. Nieprzypadkowo pod ich względem można mówić o pewnym punkcie odniesienia w kontekście późniejszych zespołów, posiadających beatlesowskie melodie. Również pod kątem tekstowym jest dość typowo, jak na ówczesne standardy (choć nadmiar słowa love może być aż nadto wyczuwalny). Wokalnie najczęściej udzielają się główni twórcy nowego materiału, jednak miejsce to przypadło w pojedynczych przypadkach także Harrisonowi ("Chains" i "Do You Want to Know a Secret") i Starrowi ("Boys"). Nie od razu idzie wyłapać, kto śpiewa w danej kompozycji, jednak po kilku przesłuchaniach różnice zaczynają być coraz bardziej słyszalne. Najbardziej wyróżnia się głos Lennona, posiadającego niezwykle charakterystyczną barwę, ale równie pewnie radzi sobie McCartney. Harrison rozwinął się pod tym względem w późniejszych latach, zaś Ringo wypada tutaj ledwie poprawnie, będąc (także w późniejszych latach) najsłabszym wokalnym ogniwem całej czwórki.

Wydany 22 marca 1963 roku "Please Please Me" wywołał spore zainteresowanie wśród krytyków i słuchaczy, dzięki czemu osiągnął wielki sukces komercyjny, docierając na szczyt brytyjskiego notowania płyt. Co ciekawe, popularność muzyków od tego czasu wcale nie zmalała, a wręcz wzrosła na międzynarodową skalę. W Stanach Zjednoczonych longplay ukazał się z niemal rocznym opóźnieniem i został nazwany "Introducing... The Beatles". Pierwsza wersja, opublikowana w styczniu 1964 roku, nie zawierała utworów "Please Please Me" i "Ask Me Why", zaś na kolejnym wydaniu zabrakło "Love Me Do" i "P.S. I Love You". Sprawcą takiego pomysłu wydała firma Vee-Jay Records, dopiero w 1965 roku bardziej oficjalna wytwórnia, Capitol Records, wydała ten materiał pod tytułem "The Early Beatles". Z kolei na tym wydaniu nie znalazły się utwory "I Saw Her Standing There", "Misery" oraz "There's a Place", rozproszone po singlach czy innych późniejszych amerykańskich wydaniach albumów The Beatles.

Okładkę na krążek zrobił Angus McBean. Zdjęcie zrobiono w Londynie, a przedstawia ono całą, uśmiechniętą od ucha do ucha czwórkę spoglądającą w dół na klatce schodowej w głównej siedzibie EMI przy Manchester Sguare. Pomysł na tyle spodobał się chłopakom, że w 1969 roku poprosili Angusa, żeby zrobił to zdjęcie raz jeszcze, w takim samym stylu i bez zmiany szczegółów (oczywiście poza innym ubiorem starszych o 6 lat muzyków). Miała to być okładka dla projektu "Get Back" z 1969 roku, na którym muzycy chcieli powrócić do dawnych, rock'n'rollowych korzeni. Muzyczny projekt upadł w pierwotnej formie, jednak samo zdjęcie zostało później wykorzystane w 1973 roku dla ozdobienia dwóch kompilacji grupy - "The Beatles 1962-1966" oraz "The Beatles 1967-1970". Na okładce "Please Please Me" uwagę zwraca napis with Love Me Do and 12 other songs (żaden to błąd matematyczny, bo chodziło o całą zawartość singla, zawierającego 2 utwory). Pokazuje to, jak wielką renomą cieszyły się w tamtym czasie single, często będące ważniejszym towarem sprzedaży od płyt długogrających. Sukces hitu "Love Me Do" miał wabić potencjalnych nabywców pełnego wydawnictwa.

Oprócz wspomnianych wcześniej czterech kompozycji z 1962 roku, reszta materiału została zarejestrowana na dwuścieżkowym magnetofonie (w podziale ścieżki instrumentalnej na jednym kanale, a wokali na drugim) za sumę 400 funtów podczas jednej 10-godzinnej sesji, mającej miejsce 20 lutego 1963 roku. Martinowi zależało, żeby na krążku jak najlepiej oddać fenomen sceniczny Beatlesów. Trafiło na niego zaskakująco dużo, jak na tamte czasy, autorskich kawałków, mimo że stanowiły one nieco ponad połowę (8 z 14 kompozycji). W tamtym czasie zespoły podobne do The Beatles często ograniczały się do przeróbek, z niewielkim dodatkiem czegoś od siebie (przykładowo - na debiucie drugiej najsłynniejszej grupy lat 60., czyli The Rolling Stones, znajdują się zaledwie trzy autorskie utwory). Owego dnia nagrano także piosenkę "Hold Me Tight", jednak znalazła się ona dopiero na następnym dziele kwartetu, "With the Beatles", w nowszej wersji. Taka przewaga autorskiego materiału nad coverami może do dziś robić wrażenie i sprawia, że nieco inaczej odbiera się recenzowane dzieło. Doświadczenie zdobyte przez lata grania w klubach Liverpoolu i Hamburga zrobiło swoje.

Spośród przeróbek najciekawiej wypada "Twist and Shout", pierwotnie wykonywany przez kapelę The Top Notes. O jego intrygującym charakterze zadecydował przypadek. John Lennon tuż przed nagrywaniem przeziębił się i miał chore gardło, na skutek czego Martin zdecydował się zostawić nagranie najbardziej wymagającego wokalnie "Twist and Shout" na sam koniec sesji. To właśnie zachrypnięty głos wyczerpanego całodniową sesją Lennona dał utworowi wyjątkową, ponadczasową moc. Bardzo dobre wrażenie robiły również harmonie wokalne pozostałych muzyków. To wszystko spowodowało, że wersja Beatlesów do dziś prezentuje się bardziej charakterystycznie i świeżo od tanecznego oryginału. Inne covery też w większości zasługują na uwagę. Jednym z najbardziej intrygujących punktów longplaya jest "Anna (Go to Him)" Arthura Alexandra, z ekspresyjnym popisem Johna, dzięki któremu i ten kawałek zyskał nowe życie. Warto też wyróżnić inne wolniejsze nagrania - "Baby It's You" The Shirelles czy znany z wersji Lenny'ego Welcha "A Taste of Honey" z przemyślanymi wokalami. Z kolei energiczne "Chains" The Cookies i "Boys" The Shirelles tracą nieco przez jeszcze nie do końca wykształtowane głosy Harrisona i Starra.

Wokal George'a brzmi nieco lepiej w "Do You Want to Know a Secret", kolejnym całkiem interesującym punkcie longplaya. Niezwykle przyjemnie słucha się także przebojowego "Ask Me Why" czy melodyjnych "There's a Place" i "Misery". Z autorskiej pracy najmniej wyraziście wypada "P.S. I Love You". Bardzo fajnie prezentuje się za to żwawy otwieracz "I Saw Her Standing There" - jedna z najwcześniejszych kompozycji McCartney'a, ze świetnie dopasowaną partią wokalną i niezłym gitarowym solem Harrisona. Jednak w kontekście chwytliwości zdecydowanie najlepsze są singlowe, umieszczone na przełomie dwóch stron płyty winylowej "Please Please Me" i "Love Me Do". Oba zwracają uwagę nie tylko pod względem wokalnym, ale i instrumentalnym, w tym użyciem harmonijki przez Lennona. Wspomniany wcześniej sukces drugiego z nich w Stanach Zjednoczonych mówi o tym nagraniu więcej niż tysiąc słów. To pierwszy prawdziwy pokaz umiejętności Lennona i McCartney'a do budowania kapitalnych linii melodycznych. Do pełnego przekroju przebojów z okresu nagrywania materiału zabrakło tylko wydanego na singlu "From Me to You" (ten z kolei jako pierwszy osiągnął szczyt singli w Wielkiej Brytanii).

"Please Please Me" niby nie wyróżnia się zbytnio na tle innych podobnych wydawnictw pierwszej połowy lat 60., a i brzmieniowo wyraźnie słychać w jakich czasach powstawał, niemniej do dziś broni się znakomitymi melodiami, będącymi od tamtego czasu znakiem rozpoznawczym kapeli, a także energetycznym, pełnym wigoru wykonaniem. Dzieło to raczej nie zapowiada potężnego i wpływowego zespołu, jakim będzie The Beatles za kilka lat, jednak słychać na nim, że chłopaki mają pomysł na swoją muzykę, nieprzeciętny talent do komponowania i młodzieńczy zapał, potrafiący pozytywnie zarazić zastępy słuchaczy na całym świecie.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. I Saw Her Standing There (John Lennon, Paul McCartney)
02. Misery (John Lennon, Paul McCartney)
03. Anna (Go to Him) (Arthur Alexander)
04. Chains (Gerry Goffin, Carole King)
05. Boys (Luther Dixon, Wes Farrell)
06. Ask Me Why (John Lennon, Paul McCartney)
07. Please Please Me (John Lennon, Paul McCartney)
08. Love Me Do (John Lennon, Paul McCartney)
09. P.S. I Love You (John Lennon, Paul McCartney)
10. Baby It's You (Burt Bacharach, Mack David, Barney Williams)
11. Do You Want to Know a Secret (John Lennon, Paul McCartney)
12. A Taste of Honey (Ric Marlow, Bobby Scott)
13. There's a Place (John Lennon, Paul McCartney)
14. Twist and Shout (Phil Medley, Bert Russell)

8 komentarzy:

  1. Długo wyczekiwana recenzja, a jaka wyczerpująca. Dużo w niej o historii zespołu, płyty i samej płycie. Myślę że tak powinno być to dobry początek który może otworzyć cały ciąg recenzji z Bitelsami. Co do płyty zgadzam się z tobą broni się ona wykonaniem, przewagą autorskich kompozycji i energią z jaką jest nagrana. Elvis po za prostymi hitami to była tylko inspiracja a The Beatles to już początek czegoś wielkiego. Ta płyta to była jedna z moich ulubionych, czasami wprawiająca w dobry nastrój podczas letnich dni a najlepiej było kiedy mimowolnie odliczasz one, two, three, four...

    OdpowiedzUsuń
  2. The Beatles to już początek czegoś wielkiego.

    Ale przecież nie na tym albumie, którego nie sposób uznać za coś więcej, niż zbiór prostych hitów (i równie prostych nie-hitów). Dopiero na "Help!" zaczął się rozwój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wcześniej, na "A Hard Day's Night", można było zaobserwować rozwój kompozytorski w kontekście umieszczenia wyłącznie swojego materiału, bez sięgania po covery.

      Usuń
    2. Dlatego napisałem "The Beatles" a nie ten album czy biały album, miałem na myśli zespół jako całość znany z największych dzieł. A nie zapomnianego już debiutu.

      Usuń
  3. Wreszcie coś nowego! Długo wyczekiwana recenzja :) Powinna otworzyć nowy cykl. Tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również chciałbym aby rozpoczął się nowy cykl The Beatles!

      Usuń
  4. Jaka wysoka ocena. ;) Mnie ten album raczej nie porywał, coś tam mi się podobało np. Anna, ale nie obraziłbym się jakby dyskografia The Beatles zaczynała się od A Hard Day's Night.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może mogło tak być, no ale każdy od czegoś zaczynał następna płyta czyli "With The Beatles" jest taka sama jak pierwsza. A "A Hard Day's Night" to pierwszy ich rozwój (tak wiem że dlatego byś chciał).

      Usuń