24 czerwca 2017

Kiss - "Kiss" (1974)


18 luty 1974 roku. Debiut fonograficzny wydaje w tym dniu nieznana jeszcze szerszemu gronu słuchaczy grupa Kiss. Na okładce czterech amerykańskich muzyków z wymalowanymi gębami - kolejno od lewej: gitarzysta rytmiczny Paul Stanley (prawdziwe nazwisko - Stanley Harvey Eisen), perkusista Peter Criss (nazwisko - George Peter John Criscuola), basista Gene Simmons (nazwisko - Chaim Witz) i gitarzysta prowadzący Ace Frehley (nazwisko - Paul Daniel Frehley). W tamtym czasie taka okładka mogła budzić zarówno zażenowanie, jak i zastanowienie - z czym będziemy mieć do czynienia po włożeniu płyty do gramofonu? Nikt nigdy wcześniej nie ilustrował w ten sposób swojego krążka. Okazało się jednak, że Kiss nie wniósł nic nowego do muzyki hardrockowej, opierając się na stworzonych już patentach. Co innego z prezentacją tych utworów na żywo.

Można śmiało stwierdzić, że muzycy Kiss zostali pionierami w dziedzinie występów na żywo. Show jaki prezentowali w latach 70. był w tym czasie czymś niespotykanym i nowym. Chłopaki zawsze wychodzili z makijażem, identycznym jak na okładce debiutu (dodatkowo nazwanym przez ich samych: Stanley - Starchild, Criss - Catman, Simmons - Demon, Frehley - Space Ace), a koncerty pełne były wybuchów i stałych patentów prezentowanych przez skład m.in. zionięcie ogniem i plucie krwią przez Simmonsa, człowieka obdarzonego długim jęzorem. W kwestii śpiewania nigdy nie było jednego, głównego wokalisty - na początku działalności utwory najczęściej wykonywali Stanley i Simmons, rzadziej Criss (w 1977 roku dołączył do nich Frehley, debiutując w stworzonej przez siebie kompozycji "Shock Me"). Żaden z nich nie powalał pod tym względem umiejętnościami, ale zdecydowanie obyło się bez tragedii.

Kiss powstało w styczniu 1973 roku. W lokalnej, rock'n'rollowej grupie Wicked Lester brał udział grający na basie Gene Simmons. Gdy Gene odwiedził swojego kumpla, spotkał tam gitarzystę Paula Stanley'a, dzięki czemu Stanley znalazł się w Wicked Lester. Zespół zaczął się powoli rozpadać, przez co został rozwiązany. Za sprawą ogłoszenia danego kilka miesięcy wcześniej w magazynie "Rolling Stone", duet Simmons-Stanley pozyskał perkusistę Petera Crissa, a w drodze castingu na gitarzystę prowadzącego wytypował Ace'a Frehley'a. Według nich Ace przebił umiejętnościami wielu gitarzystów, w tym Boba Kulicka, którego nazwisko jeszcze nieraz zetknie się z omawianą kapelą. W kolejnych dniach stycznia kwartet od podstaw utworzył zespół o nietypowej, lecz urzekającej prostotą nazwie Kiss. Niektórzy sądzą, iż jest to skrótowiec od nazwy Knights In Satan's Service (w polskim tłumaczeniu - rycerze na usługach szatana), a w związku z charakterystyczną końcówką SS (podczas koncertów pojawiająca się za muzykami nazwa jest pisana drukowanymi literami) chłopaki nie uniknęli też oskarżeń o propagowanie nazizmu. Końcówka ta może równie dobrze odwoływać się do korzyści merkantylnych w postaci amerykańskich dolarów - a wiadomo, że członkowie grupy od zawsze mieli ciągoty komercyjne.

Już w marcu 1973 roku zespół zarejestrował pięć utworów ("Deuce", "Cold Gin", "Strutter", "Watchin' You", "Black Diamond") w formie demówki we współpracy z byłym producentem Jimi'ego Hendrixa, Eddiem Kramerem. Zwrócili też na siebie uwagę Billa Aucoina, który dzięki spotkaniu z muzykami został menedżerem Kiss. To właśnie on załatwił kapeli kontrakt płytowy z wytwórnią płytową założoną przez Neila Bogarta - Casablanca Records. Recenzowany debiut, nazwany niewymyślnie "Kiss", został nagrany na przełomie października i listopada 1973 roku w Bell Sound Studios w Nowym Jorku. Mimo nielichej promocji, nietypowych występów i zwracającego uwagę image'u muzyków, debiut nie osiągnął imponującego sukcesu komercyjnego. Choć 87. miejsce na liście Billboard 200 trudno traktować jako klapę w kontekście wydania debiutu, to muzycy liczyli pewnie na większe powodzenie (które nastąpi za kilka lat, ale to już temat na inne recenzje). Ostatecznie w USA pokrył się złotą płytą (ponad 500 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), ale nastąpiło to w 1977 roku, kiedy kapela święciła spore triumfy na rynku muzycznym. Powodzenie takich wydawnictw, jak "Destroyera" czy "Rock and Roll Over", zachęcało wielu słuchaczy do kupna debiutu.

Zawartość debiutu w większości trzyma określony, dobry poziom. Zadziorny "Strutter" to od razu 100% stylu Kiss - energetyczne, przebojowe nagranie, naprawdę dobre melodycznie i zawierające nieco agresywny refren. Choć zaprezentowana wersja nie oddaje w pełni jej potencjału - lepiej wypadło o rok starsze nagranie demo, z porywającymi popisami Frehley'a i trochę lepszym niż tutaj brzmieniem, co jest ciekawym ewenementem. Niestety, produkcja nie należy do mocnych stron tego krążka (przykładowo - gitary brzmią zbyt nijako i nie mają należytej mocy). "Nothin' to Lose" rozpoczyna się nieco ponurą zagrywką gitarową, ale w dalszej części jest to śpiewny kawałek z wokalem Simmonsa, uzupełnionym krzykami Crissa, pod względem barwy głosu mającego w sobie coś z Roda Stewarta. Z oryginalnego składu perkusista zawsze stanowił słabsze ogniwo wokalne w Kiss, ale przyznam, że na debiucie jego wokal wcale nie razi, a wręcz sprawia naprawdę dobre wrażenie. Jeśli jesteśmy już przy śpiewaniu, to oparty na całkiem fajnym riffie "Firehouse" ma świetnie ułożone wokale w refrenie. W pierwszej kompozycji napisanej przez Ace'a dla Kiss, "Cold Gin", możemy znaleźć efektowne popisy autora, za to zawadiacki "Let Me Know" odznacza się fajną, melodyjną partią wokalną Simmonsa oraz mocną, gitarową końcówką. Wszystkie te nagrania trzymają równy, stabilny poziom.

W stronie B zauważalne są nieco większe wahania. Jedyny zamieszczony tu cover (z repertuaru Bobby'ego Rydella), pod tytułem "Kissin' Time", ewidentnie odstaje od reszty. To numer przesadnie prosty, toporny, a poza tym irytujący nieciekawym, monotonnym refrenem. Co ciekawe, "Kissin' Time" pierwotnie nie pojawił się na albumie. W celu poprawy wyników sprzedaży nagrano go 2 miesiące po pierwszym wydaniu płyty i dodano w lipcowym wznowieniu wydawnictwa (wcześniej, 10 maja, ukazał się na singlu). Zabieg ten nie pomógł pod względem komercyjnym, a przy tym osłabił jakość dzieła. Dobry poziom przywraca gitarowy "Deuce", pędzący na złamanie karku utwór ze zmiennymi w trakcie motywami i efektownymi solówkami. "Love Theme from Kiss" to pewne zaskoczenie - jedyne instrumentalne umieszczone na tym krążku nagranie. Po tytule można spodziewać się czegoś balladowego i wyciszonego, jednak to tylko zmyłka, bo jego zawartość w niczym nie odstaje od czadowej reszty. To utrzymany w podobnym stylu co reszta krótki instrumental, z kilkoma bardziej mrocznymi zagrywkami gitarzystów, a przy tym jedyna kompozycja Kiss podpisana przez wszystkich członków zespołu.

"Love Theme from Kiss" można uznać za niezły wstęp do najlepszego na płycie "100,000 Years". Wyrazisty bas, świetna linia melodyczna oraz jedna z lepszych solówek Frehley'a, po której następuje krótki popis Petera Crissa na perkusji - to wszystko złożyło się na jedno z najlepszych nagrań w historii Kiss. Nawet bardzo udany "Black Diamond" nie utrzymuje takiego poziomu, choć zdecydowanie warto go posłuchać. Śpiewany przez Stanley'a wstęp na tle gitary akustycznej szybko zostaje przełamany czadowym fragmentem z zadziorną partią wokalną wokalną Crissa, jedną z lepszych w jego wydaniu. Trudno nie docenić dopracowanej współpracy gitar, w tym świetnej solówki Ace'a. Nietypowo wypada druga, stopniowo wyciszana połowa tego kawałka - tzw. efekt zwalnianej taśmy. Dodaje to sabbathowego ciężaru i bardzo fajnej, posępnej atmosfery. Coś niespotykanego w muzyce Kiss.

Wyszedł im ten debiut. Pełen radosnego, energetycznego grania, z wpadającymi w ucho melodiami, od razu pokazał, czego można się spodziewać po muzyce Kiss. 10 nagrań, w pełni definiujących styl tej grupy. W większości płyta trzyma dość porządny poziom, dlatego nie daję wyższej oceny. Mimo umiarkowanego powodzenia komercyjnego debiutu, chłopaki do dziś grają co najmniej połowę jego zawartości, a Gene Simmons uważa go za ulubiony album swej formacji. Ostatecznie materiał może dać dużo radości ze słuchania - tak jest w moim przypadku, czego i Wam życzę.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. Strutter (Gene Simmons, Paul Stanley)
02. Nothin' to Lose (Gene Simmons)
03. Firehouse (Paul Stanley)
04. Cold Gin (Ace Frehley)
05. Let Me Know (Paul Stanley)
06. Kissin' Time (Bernie Lowe, Kal Mann)
07. Deuce (Gene Simmons)
08. Love Theme from Kiss (Peter Criss, Ace Frehley, Gene Simmons, Paul Stanley)
09. 100,000 Years (Gene Simmons, Paul Stanley)
10. Black Diamond (Paul Stanley)

1 komentarz:

  1. Ciekawa i trafna recenzja. W pełni się z nią zgadzam.

    OdpowiedzUsuń