22 czerwca 2017

Iron Maiden - "The Number of the Beast" (1982)


Końcówka roku 1981 była dla Maidenów czasem przełomu. Reszta zespołu miała dość Paula Di'Anno - przez jego uzależnienie od narkotyków i rozrywkowy tryb życia wiele koncertów musiało zostać odwołanych. W rezultacie został on wyrzucony z grupy. Harris wiedział, że będzie musiał znaleźć kogoś, kto będzie kimś więcej niż tylko zwykłym zastępcą. Wybór padł na wokalistę hardrockowej formacji Samson, Bruce'a Dickinsona. I był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Dickinson rewelacyjnie wpasował się do muzyki Maidenów, przebijając umiejętnościami wokalnymi swojego poprzednika.

Dickinson dysponował bowiem czterooktawowym głosem o ogromnej skali i nie przez przypadek dorobił się przydomku syreny alarmowej. Dzięki temu, że Bruce był w stanie zaśpiewać dosłownie wszystko, styl Maidenów został w pewien sposób rozwinięty. Wokalista miał już tutaj swój wkład kompozytorski (przy "Children of the Damned", "The Prisoner" i "Run to the Hills"), ale na skutek kontraktu z Samson, który wygasł dopiero po wydaniu "The Number of the Beast", nie mógł zostać dopisany jako współautor. Zaś wokalnie dał popis swoich możliwości - na tyle, że już wkrótce wielu fanów przestało tęsknić za jego poprzednikiem (choć dla pewnej części Di'Anno był wciąż niezastąpiony). Do tego muzycy ponowili współpracę z Martinem Birchem, który po raz drugi zapewnił im wyśmienitą produkcję wydawnictwa. Podobnie jak Dickinson, nie rozstał się on z kapelą aż do albumu "Fear of the Dark".

O ile na poprzednikach zebrano utwory powstałe w przeciągu kilku lat, tak tutaj twórcy musieli przygotować zupełnie nowy materiał. Na krążku nie słychać już punkowych naleciałości, jakie pojawiały się w erze Di'Anno. Może dlatego całość prezentuje się nieco dojrzalej od poprzednich, choć według mnie nie przebija debiutu pod względem poziomu. Głównie z powodu nieco odstającego od reszty "Gangland", który w mojej opinii nie jest zły, ale jednak nijaki i niczym się nie wyróżniający.  Co ciekawe, to jedyny kawałek, w którego powstawaniu udział brał perkusista Clive Burr. Nieco lepiej prezentuje się wprowadzający w całość "Invaders". Słychać, że Bruce śpiewa w innym, mniej punkowym, a bardziej heavymetalowym stylu - doświadczenie wyniesione z dwóch płyt Samson daje o sobie znać. Refren może trochę za bardzo kojarzy się z "Invader" Judas Priest (ciekawa zbieżność tytułów, czy zamierzona?). To jednak jedynie przyjemny wstęp do dalszej części krążka.

Większość wydawnictwa zasługuje na większą uwagę. Oparty na filmie Antona Leadera "Dzieci przeklętych" z 1963 roku, półballadowy "Children of the Damned", stanowi pierwszą wieloczęściową kompozycję w tym zestawie, a przy tym zachwyca dojrzałością i przemyślaną konstrukcją - choć zastosowano tu typowy dla ballad tego zespołu kontrast łagodne zwrotki-ostre refreny, zapoczątkowany przez "Remember Tomorrow" z debiutu. Ale w odróżnieniu od wielu innych, panowie nie powracają tutaj do motywów z początku utworu, nieokiełznana galopada trwa niemal do samego końca. Według słów Dickinsona, kawałek ten zainspirowany przez podobny tytułowo "Children of the Sea" Black Sabbath. Nieszczególnie lubię, choć cenię "The Prisoner". To kolejny udany numer, dodatkowo z nietypowym wstępem w postaci dialogu z brytyjskiego serialu pod tytułem... "The Prisoner". Potem słyszymy zadziorne riffy, napędzane świetnym, energetycznym podkładem perkusyjnym Clive'a Burra, którego przy tej okazji muszę pochwalić za znakomitą grę i feeling na całym albumie. Do końca nie spada tempo i ciężar utworu.

Inaczej ma się sprawa z "22 Acacia Avenue" - tekstowej kontynuacji "Charlotte the Harlot" z debiutu. To doprawdy znakomite nagranie, z soczyście tnącymi gitarami i natchnioną solówką Dave'a Murray'a. Świetnie wypada dynamiczniejsza część, z nieludzkimi okrzykami Bruce'a. Dodatkowo, to bardzo progresywna - jak na heavy metal - rzecz. Ileż razy zmienia się tu tempo i klimat... Pod tym względem przypomina mi to trochę późniejsze "Revelations". Ostatnie dwa opisane kawałki są również pierwszym pokazem kompozytorskich umiejętności Adriana Smitha, twórcy wielu późniejszych przebojów kapeli. W kwestii przebojowości próby te wypadały w kolejnych latach jeszcze lepiej. Muzyka do "22 Acacia Avenue" powstała jeszcze w czasach, gdy Smith grał w kapeli Urchin, gdzie utwór, podpisany jako "Countdown", posiadał inny tekst.

Najbardziej kontrowersyjny fragment stanowi nagranie tytułowe. Na początku słychać recytowany, biblijny fragment Apokalipsy św. Jana. Zabieg ten w połączeniu z nietypowym tekstem sprawił, że Maidenów zaczęto oskarżać o propagowanie satanizmu, od czego muzycy zawsze się odżegnywali. Zawartość literacka, która tak naprawdę była zapisem snu Steve'a Harrisa, została przez niektórych przyjęta zbyt poważnie i dosłownie. Co działało w sumie chłopakom na korzyść, gdyż stawali się coraz bardziej popularni. Zaś muzycznie "The Number of the Beast" to kolejny diament - z początku stopniowo się rozwija, a jego główna część to po prostu klasyk, którego nawet nie trzeba opisywać, ponieważ każdy miłośnik ciężkiej muzyki prawdopodobnie go zna. Ponoć Dickinson powtarzał początkowe wersy kilkadziesiąt razy (wymagał tego Birch), ale opłaciło się, bo efekt tego wciąż robi spore wrażenie. "Run to the Hills" zaczyna się indiańską zagrywką, ilustrującą szamańskie obrzędy (co ma swoje odzwierciedlenie w tekście), po czym następuje kolejna klasyczna już galopada z kapitalnie wybijanym rytmem na perkusji. Co prawda, refren jest zbyt banalny i kiczowaty, ale za to prawidłowo sprawdza się w trakcie koncertów. "Run to the Hills" stał się największym dotychczasowym hitem grupy i dotarł na 7. miejsce w brytyjskim notowaniu singli.

Wszystko o czym dotąd pisałem pada na kolana przed kończącym krążek "Hallowed Be Thy Name". Harris po raz kolejny idealnie dopasował fragmenty instrumentalne do treści literackiej. Wszystko rozkręca się z niesamowitą precyzją - muzyka, dramaturgia, śpiew Bruce'a, a także zawartość tekstu, coraz bardziej śmiała i kontrowersyjna. Wokal robi tu kolosalne wrażenie. Kto sądził, że nie da się zastąpić Di'Anno, po tym kawałku musiał zmienić zdanie. Bruce w niesamowity, przeszywający sposób odgrywa wszystkie powierzone mu partie, zarówno te subtelne, jak i wykrzyczane. Pod względem instrumentalnym muzycy nieraz przechodzą samych siebie - wirtuozerskie solówki, genialne przejścia perkusji, rewelacyjny podkład Harrisa. Jedno z najlepszych nagrań w historii Maidenów, które jeszcze lepiej wypadało na koncertach. Kapitalne zwieńczenie świetnego longplaya. Choć jeszcze bardziej energetyczna wersja pojawiła się na późniejszym "Live After Death" z 1985 roku.

Warto również wspomnieć o utworze "Total Eclipse", który początkowo nie został umieszczony na "The Number of the Beast" (choć pojawił się na stronie B singla "Run to the Hills"), a został dodany dopiero przy okazji przy okazji reedycji z 1998 roku. Maideni mieli dziwny zwyczaj nieumieszczania na niektórych oryginalnych wydaniach naprawdę niezłych kompozycji, jak "Sanctuary" czy "Twillight Zone", choć "Total Eclipse" przebija je poziomem. Muzycznie jest to naprawdę intrygujący utwór, niby z początku dość typowy, ale zaskakujący mroczniejszym refrenem i ciekawym przełamaniem w środku, z nietypowym rytmem, po którym następuje wolniejszy fragment. Następnie, jak to zwykle bywa, muzycy powracają do motywów granych na początku. Taki numer pasowałby na płytę bardziej niż "Gangland". Muzycy nadal zdają sobie z tego sprawę.

Klasyczny heavymetalowy pocisk - tak można w skrócie opisać ten krążek. Znakomita gra sekcji rytmicznej, niepowtarzalny duet Smith-Murray, kolejna garść różnorodnych kompozycji i przede wszystkim świeża krew w postaci głosu Bruce'a złożyły się na jedno z lepszych wydawnictw metalowych lat 80. Muzyka Maidenów stała się nieco dojrzalsza, bardziej przemyślana, mniej nieokrzesana i cięższa. Na pewno nie jest to longplay bez wad, ale wszelkie zalety je rekompensują. "The Number of the Beast" był również albumem przełomowym dla zespołu w warstwie komercyjnej - dotarł na szczyt list przebojów w Anglii. Żelazna Dziewica z Dickinsonem na pokładzie mogła już tylko rosnąć w siłę.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Invaders (Steve Harris)
02. Children of the Damned (Steve Harris)
03. The Prisoner (Steve Harris, Adrian Smith)
04. 22 Acacia Avenue (Steve Harris, Adrian Smith)
05. The Number of the Beast (Steve Harris)
06. Run to the Hills (Steve Harris)
07. Gangland (Clive Burr, Steve Harris)
08. Hallowed Be Thy Name (Steve Harris)

10 komentarzy:

  1. Dickinson miał kompozytorski wkład w trzy utwory ("Children", "Prisoner" i "Run"), ale z powodu wciąż obowiązującego kontraktu, podpisanego przez Samson z inną wytwórnią, nie mógł zostać podpisany jako współautor. Dopiero po wydaniu tego albumu uwolnił się od tamtego kontraktu. Ciekawe czy Harris podzielił się z nim kasą z tantiem za singiel "Run" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uzupełnienie mojej niewiedzy, w sumie nigdy nie spotkałem się z taką informacją - człowiek uczy się całe życie :)

      Usuń
    2. Oglądałeś film o "The Number of the Beast" z serii "Klasyczne Albumy"? Nie pamiętam, czy tam jest mowa o kompozytorskim wkładzie Bruce'a, czy wiem to z innego źródła, ale jest tam mnóstwo różnych ciekawostek. Warto zobaczyć. Podobnie jak inne części tej serii. Szkoda tylko, że przyjęto tam zasadę omawiania tylko jednego albumu danego wykonawcy i zawsze jest to ten najbardziej znany, a niekoniecznie najlepszy longplay (np. "Paranoid", "Machine Head", zeppelinowa "Czwórka", "Disraeli Gears", czy "British Steel").

      Usuń
    3. Oglądałem raz, ale dobre kilka lat temu. To co piszesz jest w większości prawdą, ale zauważyłem też, że w tych dokumentach nie wszystkie utwory są opisywane w jednakowy sposób - niektórym jest poświęcona duża ilość czasu, a inne są zupełnie pomijane.

      Usuń
    4. Nie o każdym utworze da się powiedzieć wiele ciekawego ;) Tak samo często w recenzjach niektórym utworom poświęca się cały akapit, a o innych ledwo wspomniana.

      Usuń
    5. Niby racja, ale jak już robi się odcinek o danym albumie (jak wspomniałeś, jednym z dyskografii), to warto wspomnieć o wszystkich zawartych tam utworach. Nie obraziłbym się nawet o informacje o powstaniu "Gangland", chociaż czy ktoś z zespołu jeszcze o tym pamięta?

      Usuń
    6. Sporo czytałem materiałów o Iron Maiden i tylko w jednej książce, biografii Dickinsona, pojawiła się wypowiedź (samego Bruce'a) na temat "Gangland" i "Invaders". "Gangland" jest do bani. "Gangland" i "Invaders" to najsłabsze utwory na albumie. Przynajmniej nie pamiętam, albo nie znam, innych wypowiedzi.

      Usuń
    7. No i Bruce ma w większości rację :)

      Usuń
  2. Zmiana wokalisty wyszła Żelaznej Dziewicy na strzał w dziesiątkę .Dzięki Brucowi Dickinsonowi i jego charyzmie stali się z zespołu znanego i cenionego w swoim gatunku jedną z największych o ile nie największą gwiazdą rocka metalu .O płycie Numery Bestii już wszystko napisano po prostu arcydzieło .Genialna współpraca kompozytorska Harrisa i Smitha z małą pomocą nieodżałowanego Clive Burra. Tą płytę trzeba grzech nie znać

    OdpowiedzUsuń