20 czerwca 2017

Iron Maiden - "Killers" (1981)


Istnieje ciekawa historia z doborem utworów na drugi studyjny longplay Iron Maiden. Z powodu braku wystarczającej ilości nowych pomysłów, jego zdecydowaną większość stanowią kompozycje napisane długo przed wydaniem debiutu. Innymi słowy odrzuty, które zespół uznał za słabsze od tych, które pojawiły się na debiutanckiej płycie. Może z wyjątkiem "Wrathchild", który wcześniej pojawił się na kompilacji z kręgu NWOBHM - "Metal for Muthas", wydanej w 1980 roku. Zaledwie trzy powstały na potrzeby "Killers" ("Murders in the Rue Morgue", "Genghis Khan" i "Prodigal Son"). Jednak, jak na odrzuty, to większość tego materiału trzyma się naprawdę dobrze, a niektóre z tych kawałków byłyby mocnymi punktami poprzednika.

Drugi longplay Maidenów, wydany rok po debiucie, nie spotkał się z życzliwym przyjęciem czy wręcz ignorancją krytyków. Co innego publiczność, która kupowała krążek hurtowo. Mimo to, dotarł on zaledwie do 12. miejsca na listach przebojów Wielkiej Brytanii, co do dziś, obok "Virtual XI", jest najniższą lokatą kapeli na tamtejszej liście. Choć to nadal bardzo dobry wynik, jeśli porównać go z innymi wydawnictwami NWOBHM (w tym roku tylko dokonania Girlschool i Saxonu zaszły w Wielkiej Brytanii na wyższe miejsce). Dodatkowo formacja po raz pierwszy zagościła na amerykańskiej liście Billboard 200 (na razie 78. miejsce). Miała tu również miejsce pierwsza ważna zmiana personalna. W trakcie europejskiej trasy, gdzie zespół supportował grupę Kiss, gitarzysta Dennis Stratton przestał dogadywać się z resztą otoczenia (choć załapał się jeszcze na pierwszy teledysk Maidenów, czyli cover grupy Skyhooks - "Women in Uniform"), więc został zmieniony na Adriana Smitha - przyjaciela Dave'a Murray'a. Po rozpadzie własnego, amatorskiego zespołu Urchin (notabene, założonego wspólnie z Murray'em, w 1972 roku), Smith pozostał na pewien czas bezrobotny i chętnie dołączył do kapeli. Adrian i Dave od tego momentu stworzyli jeden z najlepszych duetów gitarowych w historii.

W sumie "Killers" to stylistyczna kontynuacja debiutu, ale bardziej dynamiczna, ostrzejsza brzmieniowo i nieco mniej zróżnicowana. Zdecydowaną większość albumu oparto na szybkich, charakterystycznych dla zespołu galopadach. Czyli bardzo typowych dla obszaru NWOBHM. Warto dodać, że autorem całego materiału był Harris (jedynie tekst tytułowego "Killers" napisał Di'Anno). Słychać jak wiele wniósł do muzyki Smith, mimo że w trakcie jego dołączenia cały materiał był praktycznie gotowy. Dodatkowo, muzykom udało się pozyskać prawdziwego fachowca - producenta Martina Bircha, który brał wcześniej udział (w roli producenta albo inżyniera dźwięku) w powstawaniu tak cenionych płyt, jak "Heaven and Hell" Black Sabbath, "Machine Head" Deep Purple czy "Rising" Rainbow. Dało im to sporą przewagę pośród innych kapel metalowych z tego okresu. Dzięki udziałowi Bircha, krążek brzmi dużo lepiej i bardziej klarownie od debiutu. Szczególnie świetnie pod tym względem wypada perkusja.

Jako że mamy do czynienia ze zbiorem kompozycji napisanych na samym początku kariery Iron Maiden, w niektórych nagraniach słychać jeszcze pewną niedojrzałość, a czasem wręcz nieuporządkowanie (szczególnie w "Drifter" i "Genghis Khan"). Chwilami ma to swój urok. Nigdy jednak nie udało mi się polubić dwóch kawałków z tej płyty. "Innocent Exile" to jeszcze dość nijaki, nie wyróżniający się niczym wypełniacz, ale "Drifter" to już ewidentna wtopa. Strasznie chaotyczny i przekombinowany, jakby muzycy nie wiedzieli dokąd zmierzają proponując co chwilę nowe motywy. Oba utwory są, jak zwykle, dobrze wykonane, ale pod względem kompozycyjnym nie ma w nich niczego, co mógłbym wyróżnić na ewidentny plus. Spośród tych mniej wyrazistych fragmentów "Killers", po latach zdołałem się tylko nieco przekonać do "Another Life". Nic nadzwyczajnego, ale i tak przyjemny, metalowy numer z fajnymi harmoniami gitarowymi.

Są też inne godne uwagi rzeczy. "The Ides of March" z fajnie narastającym napięciem i marszowym werblem to klimatyczne intro do "Wrathchild". Utwór ten zaczyna się świetnym basowym motywem i jak na czas trwania niecałych 3 minut bardzo dużo się w nim dzieje, a przy tym udało się uniknąć wrażenia niespójności. Znakomicie wypada w nim szorstki głos Di'Anno, a dodatkowo jest niebywale przebojowy i jako jedyny z albumu zachował się na obecnych koncertach grupy. "Murders in the Rue Morgue" zaczyna się kapitalną, spokojną wstawką, która po pewnym czasie okazuje się zmyłką, bowiem późniejsza część nie odstaje od dynamicznej reszty krążka. Na "Killers" umieszczono także ewidentną kontynuację "Transylvanii" z poprzedniej płyty, czyli "Genghis Khan", który zachowuje jej dobry poziom i przyciąga uwagę. Ponoć Harris napisał go praktycznie na kolanie, kilka minut przed spotkaniem z szefami wytwórni, którym prawdopodobnie spodobał się ten instrumental, dlaczego został tu zamieszczony. Może dlatego wydaje się trochę nieuporządkowany, ale mimo to nadal robi spore wrażenie za sprawą mocnych gitarowych popisów i intensywnej gry sekcji rytmicznej.

Jedną z najciekawszych propozycji jest rozbudowany numer tytułowy. Warto zwrócić w nim uwagę na jedną z najszybszych solówek gitarowych zespołu, zagraną przez Murray'a, a także szalony wokal Di'Anno. Największe zaskoczenie powoduje jeszcze bardziej obszerny "Prodigal Son", niezwykle łagodny, w większości akustyczny i z popisową, subtelną partią wokalną Paula. Po raz kolejny zachwycają popisy solowe gitarzystów. Muzykom udało się tutaj uzyskać bardzo ciekawy nastrój. Niewiele jest w dyskografii Ironów tak niezwykłych, całkowicie łagodnych kompozycji. Przy okazji, to według mnie najlepszy kawałek z tego zestawu. Bardzo fajnym nagraniem jest także dynamiczny "Purgatory". Czysto komercyjnie był to najgorzej sprzedający się singiel w historii Żelaznej Dziewicy (52. miejsce na brytyjskiej liście singli - co i tak nie stanowi złego wyniku). Nie powala on przebojowością, ale nie tylko tego powinniśmy oczekiwać od muzyki Maidenów.

Znów pojawiły się lekkie rozbieżności w wersjach płyty w niektórych krajach. Wydania amerykańskie z 1981 roku zawierały pierwszy singiel promujący "Killers" - całkiem niezły "Twillight Zone", zachwycający świetnym wokalem Paula. Na pewno robi korzystniejsze wrażenie od "Driftera" i lepiej pasowałby na zakończenie albumu. "Twillight Zone" został również umieszczony na kompaktowej reedycji z 1998 roku, tylko w innym miejscu w kolejności odtwarzania. Zaś pierwsze wydanie australijskie z tego samego roku zamiast "Twillight Zone" posiadały wspomniany wcześniej cover "Women in Uniform".

"Killers" to materiał bardziej dopieszczony pod względem brzmienia, ale mniej równy kompozycyjnie. Za co dostaje niższą ocenę niż debiut. Wielkiej obniżki formy nie ma i opisywaną płytę również słucha się z dużą przyjemnością. To również najbardziej dynamiczna pozycja z dyskografii zespołu, a zarazem ostatnia studyjna z Di'Anno na wokalu. Z jego udziałem udało się jeszcze wydać koncertową EP-kę "Maiden Japan" (zawierającą utwory "Running Free", "Remember Tomorrow", "Killers" i "Innocent Exile"), upamiętniającą pierwszą trasę koncertową po Japonii, po czym wokalista wyleciał z kapeli. Brał on potem udział w wielu grupach, ale z żadną nie odniósł większych sukcesów i do dziś jest pamiętany głównie z dokonań Iron Maiden.

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. The Ides of March (Steve Harris)
02. Wrathchild (Steve Harris)
03. Murders in the Rue Morgue (Steve Harris)
04. Another Life (Steve Harris)
05. Genghis Khan (Steve Harris)
06. Innocent Exile (Steve Harris)
07. Killers (Paul Di'Anno, Steve Harris)
08. Prodigal Son (Steve Harris)
09. Purgatory (Steve Harris)
10. Drifter (Steve Harris)

7 komentarzy:

  1. Jedna z moich ulubionych okładek IM i... najmniej lubiany album zespołu z lat 80. "Wrathchild", "Murders in the Rue Morgue", "Prodigal Son" i "Purgatory" to jedyne utwory, które lubię. Reszta, włącznie z nagraniem tytułowym, jest według mnie bardzo średnia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też cenię ten album najmniej z lat 80., obok "Piece of Mind". Jednak tylko "Another Life", "Innocent Exile" i (szczególnie) "Drifter" średnio mi podchodzą, resztę naprawdę lubię i doceniam.

      Usuń
    2. "Piece of Mind" był przez jakiś czas moim ulubionym albumem IM ;) Teraz zdecydowanie mniej go cenię. No bo studyjnym wersjom "Die with Your Boots On", "The Trooper" i zwłaszcza "Revelations" daleko do tych z "Live After Death". Więc zostają tylko dwa powody, żebym chciał posłuchać "PoM" - "Where Eagles Dare" i "To Tame a Land". Pozostałe kawałki są kiepskie. A poza tym "Trooper" strasznie mi się osłuchał i zaczął mnie irytować.

      Usuń
    3. Z drugiej strony kiedy poznawałem dyskografię Maidenów (która wtedy kończyła się na "Brave New World") uważałem go za najsłabszy i nie mogłem się do niego przekonać, poza kilkoma momentami. Dopiero parę lat później go doceniłem i do dziś lubię, choć nie tak jak późniejsze cztery.

      Co do ostatniego zdania - wiele kompozycji trzeba dawkować w słuchaniu, bo nawet najlepszy utwór słuchany dziesiątki razy (i w krótkich odstępach czasowych) może powoli się znudzić. A "The Trooper" wymiata - ale o tym w recenzji "Piece of Mind", która niedługo się ukaże.

      Usuń
    4. Oczywiście chodziło mi o "Piece of Mind" :) A "Still Life" nie mieści się w tych lepszych utworach płyty?

      Usuń
    5. Nigdy specjalnie się nie zasłuchiwałem w "Trooperze", ale obecność na każdej koncertówce zrobiła swoje... Podobnie mam z wieloma innymi najbardziej znanymi utworami grupy.

      "Still Life" jest w porządku, ale jakoś nigdy nie zachwycał mnie szczególnie. Jak pisałem poprzedni komentarz, to nawet nie pamiętałem, że jest taki utwór.

      Usuń
  2. Spoko recka. Warto tu zaglądać!

    OdpowiedzUsuń