28 lipca 2017

Iron Maiden - "Virtual XI" (1998)


W drugiej połowie lat 90. sytuacja Iron Maiden nie wyglądała najlepiej. "The X Factor" był dla wielu rozczarowaniem, m.in. ze względu na dość radykalny, ponury charakter płyty. Fani oczekiwali słynnych metalowych galopad, a także wpadających w ucho utworów (co spełnił tylko "Man of the Edge"), tymczasem zawartość albumu okazała się zupełnie inna. Jednak wielu słuchaczy nie zaakceptowało przede wszystkim obecności Blaze'a Bayley'a, dysponującego znacznie mniejszymi warunkami wokalnymi od swojego poprzednika, Bruce'a Dickinsona. To wystarczyło, by zmalało zarówno zainteresowanie zespołem, jak i sprzedaż jego płyt.

Trasa koncertowa również nie cieszyła się tak wielką renomą, jak wiele poprzednich z udziałem Dickinsona. Bayley'a nieustannie porównywano z poprzednikiem - krytykowano go za nieudolne radzenie sobie z kawałkami pierwotnie śpiewanymi przez Bruce'a, a także brak scenicznej charyzmy. By podtrzymać popularność, muzycy postanowili w 1996 roku wydać kompilację "Best of the Beast", w edycji jednopłytowej, zawierającej 16 utworów, oraz dwupłytowej z 27 kompozycjami. Pierwsza wersja zawierała wiele przebojów w dorobku grupy, zaś w drugiej pojawiło się kilka mniej rozpoznawalnych kawałków. Ciekawostką wabiącą potencjalnych nabywców był jeden premierowy utwór - "Virus", całkiem udany, z intrygującymi partiami gitar i utrzymany w mrocznym klimacie "The X Factor".

W tamtym czasie można było więc spodziewać się, że muzycy nagrają kontynuację tego krążka. Tymczasem muzycy zmienili koncepcję, nagrywając materiał dużo bardziej zbliżony do typowego repertuaru Żelaznej Dziewicy i zawierający w sobie więcej typowo maidenowych zagrywek oraz melodyjnego, radosnego grania. Choć czasem pojawia się także mrok - wtedy kiedy trzeba, znakomicie urozmaicając całość. Może to wyglądać na czysto komercyjny zabieg, ale trzeba pamiętać, że Steve był w tamtym czasie w nieco lepszej kondycji psychicznej, więc nie było potrzeby tworzenia drugiego wyłącznie posępnego materiału. Mimo to, "Virtual XI" sprzedał się jeszcze słabiej niż "The X Factor", chyba całkowicie pogrzebując nadzieje muzyków na sukces w tym składzie.

Przy okazji należy wspomnieć o największej bolączce albumu, czyli niezbyt udanym brzmieniu instrumentów, zwłaszcza perkusji. O ile na debiucie niedoskonałości były wynikiem niedoświadczenia muzyków i olewania sprawy przez producenta, a przy tym dodawały całości fajnego klimatu, tak tutaj niedostatki wyłącznie szkodzą i sprawiają, że longplay trochę się postarzał. Przez to stanowi on produkcyjnie najsłabsze studyjne dzieło Iron Maiden. Steve Harris i Nigel Green spisali się pod tym względem fantastycznie przy "The X Factor" i nie wiem, co poszło tu nie tak, ale na "Virtual XI" wszystko brzmi płytko i nieciekawie. Jeden jedyny klekoczący bas jest nadal bardzo dobrze słyszalny, ale to za mało.

O ile do pracy wszystkich gitarzystów nie można się absolutnie przyczepić, tak partie Nicko są strasznie banalne, nawet jak na jego dość schematyczne standardy. Brzmi to jakby perkusista w tamtym czasie całkowicie stracił serce do gry w zespole, na zasadzie: przyjść, odbębnić (dosłownie) i się oddalić (dla porównania, wersje "Futureal" i "The Clansman" grane na żywo z Dickinsonem w 1999 roku zawierały w sobie fachową, energetyczną grę Nicko). Z kolei okładka płyty ma związek z ówczesnymi Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej we Francji. Jedenastka w tytule nawiązuje do liczby piłkarzy jednej drużyny, a także faktu, że było to jedenaste studyjne dzieło kapeli. Widać, że grupa wkraczała powoli w XXI wiek, więc wszystko wyglądało tu bardziej nowocześnie (w tym czasie powstała też oficjalna strona www poświęcona Maidenom), co miało przysłużyć się dodatkowej promocji. Inna sprawa, że sam projekt okładki wygląda dość nieciekawie. Daleko mu do innej, poprzedniej pracy jej autora, Melvyna Granta, czyli do "Fear of the Dark".

Przytoczone wcześniej zmiany słychać od samego początku. Oparty na szybkiej galopadzie "Futureal" to typowy otwieracz kapeli. Od razu słychać większą radość grania, luz czy brak spięcia. Aczkolwiek "Man on the Edge", który pełnił na poprzedniku podobną rolę maidenowego wymiatacza, wypadał trochę bardziej przekonująco. "The Angel and the Gambler" to jedyny numer z udziałem Bayley'a, do którego nie mogę się przekonać. Melodycznie nie wypada źle, ale został okropnie wydłużony. Trwa on niecałe 10 minut, z czego niecała połowa (!) stanowi bezsensowne powtarzane refrenu. W skróconej do 6 minut, singlowej wersji wypada on całkiem nieźle, tutaj bardzo przeciętnie. Dodatkowo, nie pasują tu tandetne klawisze i dęciaki, bodajże z syntezatora. To tutaj kończy się dla mnie słabsza część płyty.

W odróżnieniu do poprzedniego nagrania, "Lightning Strikes Twice" zaskakuje bardzo udaną, przemyślaną budową. To typowy rocker, w którym sporo się dzieje, a wisienką na torcie jest rewelacyjny, odpowiednio agresywnie wykrzyczany przez Blaze'a refren. W "The Clansman" panowie biorą na warsztat klimaty z czasów "Bravehearta". To prawdziwie epicka kompozycja, w której nie brak odniesień do szkockiej kultury, zarówno w tekście, jak i kapitalnej części instrumentalnej, w której pojawia się sporo wyśmienitych melodii i solówek. A już naprawdę porywająco pod tym względem jest w "When Two Worlds Collide", w którym znajdziemy wiele zachwycających popisów Gersa i Murray'a.

Mroczniejszy od wcześniejszych, klimatyczny "The Educated Fool" stanowi kolejny mocny punkt wydawnictwa. Dodatkowo, zachwyca on znakomitą partią wokalną Blaze'a, który również w innych kawałkach śpiewa nieco pewniej niż na "The X Factor". Dzięki jego wokalowi oraz konsekwentnej grze muzyków, nagranie to przykuwa uwagę niemalże przez cały czas. Niemalże, bo jednak wyciąłbym kilka powtórzeń refrenu z końcówki. "Don't Look to the Eyes of a Stranger" to kolejna nie najgorsza partia wokalna Blaze'a i kilka kolejnych, intrygujących motywów. Szkoda tylko, że i ten utwór panowie znacznie przedłużyli, bo końcowa, naprawdę fajna i mocna część instrumentalna (nawet Nicko na chwilę odżywa) naprawdę zasłużyła na lepsze preludium. Gdyby skrócić go o ok. 2 minuty spokojnego fragmentu w środku, byłby to genialny kawałek na miarę "The Clansman". Dla odmiany, na koniec otrzymujemy bardzo zgrabne, półballadowe cudeńko - "Como Estais Amigos", zawierające jedną z najwspanialszych melodii zespołu, wspartą kapitalnym śpiewem Blaze'a. Wielkie wrażenie (po raz kolejny) robi gra instrumentalistów, a także składne łączenie poszczególnych motywów. Takich wyśmienitych nagrań u Ironów nigdy za wiele.

Z "Virtual XI" istnieje taki problem, że muzycy widocznie chcieli nagrać dłuższy album od tych z lat 80., a wyraźnie nie było na to wystarczającej ilości pomysłów (choć moją tezę może obalić fakt, że podczas tej sesji powstały także zalążki do kompozycji "Dream of Mirrors", "The Mercenary" i "The Nomad"). Ostatecznie stanęło na 53 minutach (na skutek czego krążek jest krótszy od dwóch poprzednich i wszystkich następnych), ale nawet w tym czasie można by spokojnie pominąć 8-10 minut niepotrzebnego powtarzania refrenów, szczególnie w "The Angel and the Gambler" i "Don't Look to the Eyes of a Stranger". W "The X Factor" uniknięto tego uchybienia - był on prawie 20 minut dłuższy, a wcale nie nużył.

W porównaniu do przygnębiającego i niekonwencjonalnego poprzednika, 11. album studyjny Maidenów wygląda na wydawnictwo skrojone pod oczekiwania fanów. Co w połowie ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. "Virtual XI" nie utrzymał kapitalnego poziomu "The X Factor" i nie zniósł tak dobrze próby czasu, chociaż gdyby poprawiono brzmienie i nie rozciągano na siłę niektórych kompozycji, byłby to zestaw nie ustępujący mu w żadnym stopniu. Bo na tym longplayu wcale nie brakuje doskonałych fragmentów. Do tego dużo więcej w nim radości, wigoru, melodyjności. Podobnie jak pierwsze dzieło z Blazem jest to materiał niezwykle niedoceniany i ignorowany przez wielu słuchaczy, ale w mojej opinii jak najbardziej warto się z nim zapoznać.

Dwa krążki z Bayley'em okazały się lepsze od dwóch z Dickinsonem z lat 90. Jak widać, nawet ze słabszym wokalistą można nagrać bardziej wartościowy i interesujący produkt. Jego epizod w zespole nie był rozległy, ale odcisnął na Iron Maiden duże piętno. Czas ten był bardzo kontrowersyjny, zarówno dla Żelaznej Dziewicy, jak i muzyki rockowo-metalowej. Dzięki zastąpieniu Dickinsona Bayley'em grupa dalej istnieje, zaś po wydaniu "Virtual XI" uformował się najlepszy skład Iron Maiden, a wraz z nim fani otrzymali Nowy, wspaniały świat. Sam Blaze rozpoczął za to owocną karierę solową, nagrywając kilka porządnych heavymetalowych krążków (szczególnie "Silicon Messiah").

Moja ocena - 8/10

Lista utworów:
01. Futureal (Blaze Bayley, Steve Harris)
02. The Angel and the Gambler (Steve Harris)
03. Lightning Strikes Twice (Steve Harris, Dave Murray)
04. The Clansman (Steve Harris)
05. When Two Worlds Collide (Blaze Bayley, Steve Harris, Dave Murray)
06. The Educated Fool (Steve Harris)
08. Como Estais Amigos (Blaze Bayley, Janick Gers)

4 komentarze:

  1. "Chyba nie poskutkowało, bo "Virtual XI" sprzedał się dużo gorzej niż poprzednik".

    Warto jednak pamiętać, że było to w czasach, gdy muzykę kupowało się w ciemno (chyba, że miało się możliwość i czas odsłuchu w sklepie). "The X Factor" sprzedawał się dobrze, bo ludziom podobały się poprzednie albumy zespołu; pewnie byli też ciekawi nowego wokalisty. Natomiast gorsza sprzedaż "Virtual XI" najprawdopodobniej była spowodowana rozczarowaniem poprzednim albumem - ludzie nie chcieli płacić za coś podobnego do niego. Podobna sytuacja była z "Seventh Son...", który w Stanach sprzedawał się dość kiepsko, prawdopodobnie przez stylistyczny zwrot na poprzednim "Somewhere...", który z kolei sprzedawał się bardzo dobrze.

    Moim zdaniem "XI" jest lepszy od "X". Dlatego, że utwory powstawały z myślą o ograniczonych możliwościach wokalnych Bayleya, dzięki czemu wypada tu lepiej, niż na poprzedniku. Gdyby nie te dłużyzny, byłby to naprawdę dobry longplay.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do sprzedaży, zgadzam się, chociaż materiał z "Virtual XI" nie przyciągnął do siebie zbyt wielu nowych fanów, dużo miały też do powiedzenia mieszane recenzje od krytyków.

      A moim zdaniem "XI" wypada gorzej - chociaż kiedyś bardziej mi się podobał od "X". Na pewno jest łatwiejszy w odbiorze. Moja ocena jest wynikiem tego, że bardzo lubię utwory od 3 do 8, które moim zdaniem są świetne (choć siódmy lubię tylko za znakomitą końcową część instrumentalną), poza tym mamy dobry "Futureal" i jedną wpadkę. W ogólnym rozrachunku materiał wypada naprawdę pozytywnie.

      Usuń
  2. Taki syf hest na tej płycie, że po przesłuchaniu tego mając w pamięci albumy tge number....oraz powerslave zwyczajnie się popłakałem ....

    OdpowiedzUsuń
  3. Kawał dobrej roboty. Tak trzymać.

    OdpowiedzUsuń