12 listopada 2017

Van Halen - "5150" (1986)


W 1985 roku, po wydaniu krążka "1984", David Lee Roth postanowił odejść z kapeli, by poświęcić się solowej karierze. Zadanie znalezienia godnego zastępcy nie było łatwe - Roth posiadał nie tylko naprawdę niezły głos, ale i na scenie był frontmanem z krwi i kości. Wraz z Eddiem był on wizytówką Van Halen i jego nieodłączną częścią. Ostatecznie wybór padł na Sammy'ego Hagara, który najpierw występował w hardrockowej grupie Montrose, a potem wydał kilka solowych płyt.

Należy wspomnieć, że era z Sammym przyniosła zespołowi bardzo duże korzyści - każdy z czterech wydanych z nim krążków dotarł na 1. miejsce amerykańskich list przebojów. Wyczyn to niesamowity, aczkolwiek trzeba przyznać, że na "5150" i "OU812" to zasługa nie tylko dużo bardziej przebojowych, nieraz cukierkowych melodii, ale i dość syntetycznego brzmienia, typowego dla lat 80. Później panowie wrócili do hardrockowej stylistyki.

Co do "5150": wprowadzający w całość "Good Enough" to jeszcze taki stary, dobry Van Halen. Jednak już tu słychać wygładzone brzmienie gitary, która dodatkowo, jak nigdy dotąd, jest bardziej schowana w tle i nie pełni tak dominującej roli jak wcześniej. W sumie szkoda - na całym albumie zdecydowanie za mało miejsca na ekscytujące popisy Eddiego. Naprawdę dobrze wypada utrzymany w średnim tempie, lekki przebój "Why Can't This Be Love", z udaną melodią i popisowym wokalem Hagara. Bałaganiarski "Get Up" to przede wszystkim popis energetycznej gry Alexa Van Halena na perkusji, która świetnie napędza cały utwór. "Get Up" jest również najbardziej dynamicznym numerem z całego zestawu, mogącym się trochę kojarzyć z "Loss of Control" z albumu "Women and Children First". "Dreams" to drugi słodki, oparty na syntezatorze hit, stylistycznie odległy od wcześniejszych dokonań Van Halen, choć z niezłym, zapamiętywalnym refrenem.

Kolejny "Summer Nights" nie wyróżnia się niczym specjalnym na plus. "Best of Both Worlds" ma przyzwoity riff, ale po raz kolejny muszę się przyczepić do brzmienia gitary, które jest strasznie nijakie (choć na pewno pasuje do lżejszej odmiany rocka, którą prezentuje "5150"). Szkoda, że Eddie tak często dawał się tłamsić produkcyjnie na tej płycie. Reszta utworu prezentuje się niezwykle nijako. "Love Walks In" to niestety czysty pop i najbardziej ckliwy, przesłodzony kawałek na płycie, a zarazem kolejny wielki hit. Szkoda, że ponownie podbili listy przebojów za pomocą tak lekkich, nierockowych melodii, choć na szczęście pojawia się tu całkiem zgrabne gitarowe solo. Najbardziej rozbudowany spośród całości utwór tytułowy może się podobać dzięki kilku niezłym zagrywkom i prawdopodobnie najlepszej solówce gitarowej na tym krążku. W "Inside" mamy za to niezłe okrzyki Hagara i ciekawe chórki, które słychać przez cały czas trwania utworu.

Mimo wielu udanych momentów, "5150" ewidentnie przegrywa z co najmniej pięcioma albumami z Rothem. Za mało w nim typowego, zadziornego czadu, a za dużo syntezatorów i lekkich, często popowych melodii. Na "1984" muzycy również umieścili wiele syntezatorowych aranżacji, a jednak większość longplaya zachowała zadziorny, rockowy charakter, czego nie można powiedzieć o "5150". Sam Hagar pod względem głosu może dorównuje Rothowi i w sumie pasuje do takiego lżejszego charakteru, ale mam wrażenie, że tylko Roth jest tym prawdziwym, niezastąpionym głosem w Van Halen.

Opisywany longplay ma sporą rzeszę zwolenników i może być niezłą odskocznią od bardziej rockowych dokonań z udziałem Davida. Ja mogę go przesłuchać raz na rok-dwa lata, ale zdecydowanie częściej wracam do pierwszych sześciu dokonań grupy. Komercyjnie się opłaciło, artystycznie nie do końca. Tymczasem sam Roth wydał w tym samym roku soczysty, zadziorny album "Eat 'Em and Smile", w którym znajdziemy więcej typowego Van Halen niż na "5150" - nie tylko pod względem wokalu, ale i brzmienia gitary.

Moja ocena - 5/10

Lista utworów:
01. Good Enough (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
02. Why Can't This Be Love (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
03. Get Up (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
04. Dreams (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
05. Summer Nights (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
06. Best of Both Worlds (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
07. Love Walks In (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
08. 5150 (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)
09. Inside (Michael Anthony, Sammy Hagar, Alex Van Halen, Eddie Van Halen)

7 komentarzy:

  1. Chyba nie słyszałem nigdy żadnego kawałka VH z Hagarem. Za to debiut Montrose to naprawdę fajny album. Może też go zrecenzujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i tak, rozważę to. W ogóle oprócz udziału Hagara widzę inne "pokrewieństwo" tego debiutu i grupy Eddiego - jego producentem jest Ted Templeman, który produkował również 7 płyt Van Halen.

      Usuń
  2. Płyta wybitna

    OdpowiedzUsuń
  3. Po opuszczeniu zespołu przez niewiernego Davidka Lee Rotha zespół był na skraju rozpadu .Tym albumem pokazał i wrócił w ogromnym stylu z nowym frontmanem Sammym Hagarem .Płytę tę można stawiać obok takich arcydzieł jak "Def Leppard -Hysterii" i "Whitesnake-1987" jako mistrzostwo produkcji kopalnie hitów i aranżacji . Płyta wybitna każdy fan rocka musi ją znać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z powyższym komentarzem. Udany powrót trochę innego Van Halen. Wielki komercyjny sukces. Bardzo lubię erę z S. Hagarem. Uwielbiam wracać do tego albumu. Częściej niż raz w roku ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszy LP Van Halen, jaki poznałem - w 2005 r., miałem wtedy 17 lat :) Jak dla mnie - jedna z najlepszych płyt zespołu i 5/10 jest absolutnie krzywdzące. Hagar jest technicznie lepszym wokalistą niż Roth, bardziej wszechstronnym (znakomicie sobie dawał radę z kawałkami z czasów jego poprzednika). Album jest wygładzony, ale przy tym diabelnie dobry. Wszak wspomniane tu wcześniej "1987" Whitesnake czy "Hysteria" Def Leppard to też były świetne albumy. "5150" w zasadzie można stawić w jednym rzędzie z wyżej wymienionymi. Jak dla mnie nie ma na nim żadnego słabego kawałka, a taki klawiszowy "Dreams" to jeden z moich najulubieńszych kawałków Van Halen. Poza tym mamy solidne rockery ("Good enough" czy "Get up") oraz dynamiczne kawałki w średnim tempie (tytułowy czy "Best of both worlds").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim subiektywnym zdaniem kompozycje nie są tak dobre, jak na poprzednich płytach, melodie zbyt nijakie i słodkie, popisy Eddiego nie tak ekscytujące, a brzmieniowo też nie przetrwało to próby czasu. Wokal Hagara też mnie nieraz drażni. Stąd tylko albo aż 5.

      Usuń