5 czerwca 2018

Kiss - "Sonic Boom" (2009)


Po wydaniu krążka "Psycho Circus" muzycy kontynuowali trasę reunion. Jednak już parę lat później z zespołu ponownie odeszli członkowie oryginalnego składu Kiss - Ace Frehley i Peter Criss. Na miejsce Frehley'a zatrudniono więc Tommy'ego Thayera, a do grupy powrócił również perkusista Eric Singer. Tym samym zostały pogrzebane wszelkie nadzieje na pełnoprawne dzieło studyjne z klasycznym składem.

Choć pozostali muzycy odkładali nagranie kolejnego takiego albumu najdłużej jak chyba tylko mogli, skupiając się w dużej mierze na działalności koncertowej i okazjonalnym wydawaniu materiału z występów na żywo czy przeróżnych składanek typu greatest hits. Nie ma się co dziwić, że panowie Simmons i Stanley niechętnie się do tego zabierali - jeśli wliczyć płyty solowe z 1978 roku, pod nazwą Kiss wydano w XX wieku (w przeciągu 25 lat) aż 22 albumy studyjne. Panowie odnieśli w przeszłości duży sukces i nie musieli już niczego udowadniać.

A jednak stało się - 6 października 2009 roku na półki sklepowe trafił pierwszy od 11 lat studyjny krążek Kiss pod tytułem "Sonic Boom". Krążek nostalgiczny, mocno osadzony w latach 70. Twórcy stylistycznie odwołują się do swoich najlepszych lat. Dostajemy wydawnictwo, które równie dobrze mogło zostać wydane 30 lat wcześniej, zamiast "Dynasty", na którym było więcej eksperymentów. Czy znaczy to, że "Sonic Boom" jest lepszy? Niekoniecznie.

To granie dokładnie takie jakiego oczekują fani tej grupy, dzięki czemu "Sonic Boom" stał się jednym z jej najbardziej cenionych wydawnictw z ostatnich 40 lat. Po prostu czysty Kiss, taki jak na początku swojej działalności - niezbyt ciężki, luzacki, rozrywkowy. Tylko skład zmieniony o połowę. Być może to drobne odmłodzenie personalne spowodowało, że na "Sonic Boom" cały kwartet prezentuje dobrą formę. Problem w pewnym stopniu stanowią kompozycje - większość z nich jest solidna, ale żadna nie wnosi się ponad ten poziom. Sama stylistyka odnosząca się do przeszłości niewiele da, jeśli nie będzie w tych utworach czegoś ciekawszego, np. jakiejś solówki zapadającej w pamięć.

W rezultacie mamy do czynienia z dość równym zestawem, w najlepszym przypadku prezentującym naprawdę niezły poziom. Na pewno nie słucha się tego źle, ale niekoniecznie chce się do tego powracać. A przecież tak mocno kissowe albumy, jak debiut, "Hotter Than Hell" czy "Love Gun" posiadały tak dobry materiał, że zachęcał on do ponownego włożenia płyty do odtwarzacza. Nawet bardziej nietypowe krążki z późniejszego etapu kariery, typu "Music from 'The Elder'" czy "Carnival of Souls: The Final Sessions", były zdecydowanie godne wielokrotnego przesłuchania. "Sonic Boom" podąża bardziej bezpieczną ścieżką, ale w zamian nie dodaje wiele od siebie. Dla wielu będzie to zaleta, dla innych wada.

Mamy do czynienia z krótkim wydawnictwem, zawierającym w sobie utwory pojedynczo nieprzekraczające czasu pięciu minut. To krótkie, żwawe rockery, z których te lepsze dziwnym trafem umieszczono w pierwszej części płyty. Pierwsze pięć kawałków jest po prostu dobrych i może dać niezłego kopa, potem królują średniaki. Z tego zestawu najmniej przypadł mi do gustu "Say Heah", zawierający zbyt trywialny refren. Warto za to zwrócić uwagę na "Russian Roulette" z gęstą partią basu czy przyjemnie melodyjny "Never Enough".

Prócz standardowego wokalu Stanley'a i Simmonsa dostaliśmy tu dwie niespodzianki - w "All for the Glory" swojego głosu użyczył Eric Singer, a w "When Lightning Strikes" Tommy Thayer. Nie podnosi to im wartości, choć "When Lightning Strikes" można zaliczyć do tych ciekawszych fragmentów. Nawet jeśli można mówić o udanych momentach longplaya, to podobne granie słyszeliśmy już wcześniej w lepszym wydaniu. Mimo to, nad całością unosi się przyjemna atmosfera nieskrępowanej zabawy, która nie daje skreślić tego albumu i pozwala odczuwać pewną przyjemność podczas odsłuchiwania.

Przed wydaniem "Sonic Boom" muzycy wielokrotnie żegnali się z fanami, realizując kilka pożegnalnych tras koncertowych. Po przesłuchaniu tego longplaya wiadomo, że było to tylko czcze gadanie. Obóz Kiss żyje, ma się dobrze i wcale nie myśli o zakończeniu działalności. Bo kto przy zdrowych zmysłach będąc w takiej formie wykonawczej chciałby odchodzić na muzyczną emeryturę? Nawet jeśli "Sonic Boom" miał jedynie dodatkowo przypomnieć o istnieniu kapeli, to mimo uchybień dość przyjemnie się go słucha. Całkiem fajna, luzacka płyta, choć zdecydowanie bez większych uniesień.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. Modern Day Delilah (Paul Stanley)
02. Russian Roulette (Gene Simmons, Paul Stanley)
03. Never Enough (Paul Stanley, Tommy Thayer)
04. Yes I Know (Nobody's Perfect) (Gene Simmons)
05. Stand (Gene Simmons, Paul Stanley)
06. Hot and Cold (Gene Simmons)
07. All for the Glory (Gene Simmons, Paul Stanley)
08. Danger Us (Paul Stanley)
09. I'm an Animal (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)
10. When Lightning Strikes (Paul Stanley, Tommy Thayer)
11. Say Yeah (Paul Stanley)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz