Po
wydaniu krążka "Psycho Circus" muzycy kontynuowali trasę
reunion. Jednak już parę lat później z zespołu ponownie odeszli
członkowie oryginalnego składu Kiss - Ace Frehley i Peter Criss. Na
miejsce Frehley'a zatrudniono więc Tommy'ego Thayera, a do grupy
powrócił również perkusista Eric Singer. Tym samym zostały pogrzebane wszelkie nadzieje na pełnoprawne dzieło studyjne z
klasycznym składem.
Choć
pozostali muzycy odkładali nagranie kolejnego takiego albumu
najdłużej jak chyba tylko mogli, skupiając się w dużej mierze na
działalności koncertowej i okazjonalnym wydawaniu materiału z
występów na żywo czy przeróżnych składanek typu greatest
hits. Nie ma się co
dziwić, że panowie Simmons i Stanley niechętnie się do tego
zabierali - jeśli wliczyć płyty solowe z 1978 roku, pod nazwą
Kiss wydano w XX wieku (w przeciągu 25 lat) aż 22 albumy
studyjne. Panowie odnieśli w przeszłości duży sukces i nie
musieli już niczego udowadniać.
A
jednak stało się - 6 października 2009 roku na półki sklepowe
trafił pierwszy od 11 lat studyjny krążek Kiss pod tytułem "Sonic
Boom". Krążek nostalgiczny, mocno osadzony w latach 70. Twórcy
stylistycznie odwołują się do swoich najlepszych lat. Dostajemy
wydawnictwo, które równie dobrze mogło zostać wydane 30 lat
wcześniej, zamiast "Dynasty", na którym było więcej eksperymentów. Czy znaczy to, że "Sonic Boom" jest
lepszy? Niekoniecznie.
To
granie dokładnie takie jakiego oczekują fani tej grupy, dzięki
czemu "Sonic Boom" stał się jednym z jej najbardziej
cenionych wydawnictw z ostatnich 40 lat. Po prostu czysty Kiss, taki
jak na początku swojej działalności - niezbyt ciężki, luzacki,
rozrywkowy. Tylko skład zmieniony o połowę. Być może to drobne
odmłodzenie personalne spowodowało, że na "Sonic Boom"
cały kwartet prezentuje dobrą formę. Problem w pewnym stopniu
stanowią kompozycje - większość z nich jest solidna, ale żadna
nie wnosi się ponad ten poziom. Sama stylistyka odnosząca się do
przeszłości niewiele da, jeśli nie będzie w tych utworach czegoś
ciekawszego, np. jakiejś solówki zapadającej w pamięć.
W
rezultacie mamy do czynienia z dość równym zestawem, w najlepszym
przypadku prezentującym naprawdę niezły poziom. Na pewno nie
słucha się tego źle, ale niekoniecznie chce się do tego powracać.
A przecież tak mocno kissowe albumy, jak debiut, "Hotter Than
Hell" czy "Love Gun" posiadały tak dobry materiał,
że zachęcał on do ponownego włożenia płyty do odtwarzacza.
Nawet bardziej nietypowe krążki z późniejszego etapu kariery,
typu "Music from 'The Elder'" czy "Carnival of Souls:
The Final Sessions", były zdecydowanie godne wielokrotnego
przesłuchania. "Sonic Boom" podąża bardziej bezpieczną
ścieżką, ale w zamian nie dodaje wiele od siebie. Dla wielu będzie
to zaleta, dla innych wada.
Mamy do
czynienia z krótkim wydawnictwem, zawierającym w sobie utwory
pojedynczo nieprzekraczające czasu pięciu minut. To krótkie, żwawe
rockery, z których te lepsze dziwnym trafem umieszczono w pierwszej
części płyty. Pierwsze pięć kawałków jest po prostu dobrych i
może dać niezłego kopa, potem królują średniaki. Z tego zestawu
najmniej przypadł mi do gustu "Say Heah", zawierający
zbyt trywialny refren. Warto za to zwrócić uwagę na "Russian
Roulette" z gęstą partią basu czy przyjemnie melodyjny "Never
Enough".
Prócz
standardowego wokalu Stanley'a i Simmonsa dostaliśmy tu dwie
niespodzianki - w "All for the Glory" swojego głosu
użyczył Eric Singer, a w "When Lightning Strikes" Tommy
Thayer. Nie podnosi to im wartości, choć "When Lightning
Strikes" można zaliczyć do tych ciekawszych fragmentów. Nawet
jeśli można mówić o udanych momentach longplaya, to podobne
granie słyszeliśmy już wcześniej w lepszym wydaniu. Mimo to, nad
całością unosi się przyjemna atmosfera nieskrępowanej zabawy,
która nie daje skreślić tego albumu i pozwala odczuwać pewną
przyjemność podczas odsłuchiwania.
Przed
wydaniem "Sonic Boom" muzycy wielokrotnie żegnali
się z fanami,
realizując kilka pożegnalnych tras koncertowych. Po przesłuchaniu
tego longplaya wiadomo, że było to tylko czcze gadanie. Obóz Kiss
żyje, ma się dobrze i wcale nie myśli o zakończeniu działalności.
Bo kto przy zdrowych zmysłach będąc w takiej formie wykonawczej
chciałby odchodzić na muzyczną emeryturę? Nawet jeśli "Sonic
Boom" miał jedynie dodatkowo przypomnieć o istnieniu kapeli,
to mimo uchybień dość przyjemnie się go słucha. Całkiem fajna,
luzacka płyta, choć zdecydowanie bez większych uniesień.
Moja ocena - 6/10
Lista utworów:
01. Modern Day Delilah (Paul Stanley)
02. Russian Roulette (Gene Simmons, Paul Stanley)
03. Never Enough (Paul Stanley, Tommy Thayer)
04. Yes I Know (Nobody's Perfect) (Gene Simmons)
05. Stand (Gene Simmons, Paul Stanley)
06. Hot and Cold (Gene Simmons)
07. All for the Glory (Gene Simmons, Paul Stanley)
08. Danger Us (Paul Stanley)
09. I'm an Animal (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)
10. When Lightning Strikes (Paul Stanley, Tommy Thayer)
11. Say Yeah (Paul Stanley)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz