Według
oficjalnych ustaleń, 5 kwietnia 1994 roku lider Nirvany, Kurt
Cobain, przez wiele lat zmagający się z depresją i uzależnieniem
od narkotyków, popełnił samobójstwo, strzelając sobie w głowę.
Jego śmierć była zaskoczeniem dla wielu osób (choć trzeba
pamiętać o wymownym tekście "All Apologies", a także o
tym, że płyta "In Utero" miała pierwotnie się nazywać
"I Hate Myself and I Want to Die" - przypadek?). Od tej
chwili muzyczny rozdział pod tytułem Nirvana został definitywnie
zamknięty.
Pozostali
muzycy - Krist Novoselic i Dave Grohl - postanowili nie kontynuować
działalności pod tą nazwą i założyli własne kapele - Sweet 75
i Foo Fighters. Powody takiej decyzji są zupełnie zrozumiałe -
Kurt był nie tylko założycielem zespołu, ale i twórcą bądź
współtwórcą wszystkich autorskich utworów, a przy tym niezwykle
rozpoznawalną postacią, niejako głosem swojego pokolenia. Wszelkie
próby zastąpienia go w roli lidera Nirvany byłyby zupełnie bez sensu i
spotkałyby się z całkowitym niezrozumieniem słuchaczy.
Pod
znakiem Nirvany ukazało się jednak kilka wydawnictw zawierających nagrania na żywo. Pierwszym z nich był zapis jednego z ostatnich
występów zespołu, czyli w pełni akustyczny koncert, nagrany dla
stacji muzycznej MTV. Kanał ten był znany w latach 90. m.in. z
organizowania koncertów bez prądu, na których różne, często popularne wtedy kapele grały przy akompaniamencie
akustycznych instrumentów, więc i Nirvana po długich namowach podjęła się tego
zadania. Występ odbył się 18 listopada 1993 roku w Nowym Jorku i
od razu stał się jednym z najlepszych i najsłynniejszych z tej
serii. Czarował przede wszystkim spokojną, wyciszoną atmosferą, w
odróżnieniu od standardowych, często hałaśliwych pokazów
Nirvany.
Ten
wyjątkowy koncert wydano na oficjalnej płycie (wcześniej krążyły bootlegi) 1 listopada 1994 roku, w
Dzień Wszystkich Świętych, ponad pół roku po śmierci Cobaina,
pod nazwą "MTV Unplugged in New York". Nie trzeba chyba
wspominać, że krążek był gigantycznym sukcesem pod względem
zarobku i popularności. W sumie zainteresowanie formacją po śmierci
Cobaina i tak wzrosło. Wielu fanów przez wiele lat nie mogło się
pogodzić ze śmiercią idola - grupa nie pozostawiła po sobie
bogatej twórczości, dlatego każde takie wydawnictwo było dla nich
niczym Święty Graal. Był to dodatkowo smakowity kąsek, bo za życia wokalisty nie wydano żadnej oficjalnej koncertówki zespołu.
Co do
repertuaru występu - zagrano wiele przebojów Nirvany, ale znalazło się też miejsce na zaskakująco dużo coverów, zajmujących równo
połowę zagranego materiału. Można mieć również przypuszczenia,
że stacji MTV zależało na tym, by kapela wykonała swój
największy przebój - "Smells Like Teen Spirit", na co
muzycy nie wyrazili zgody (podobna sytuacja miała miejsce rok
wcześniej, na rozdaniu MTV Video Music Awards 1992).
W pierwszej kolejności omówię kompozycje stworzone przez zespół - niektóre z nich
zyskały na atrakcyjności, inne wypadły nieco słabiej od
pierwowzorów. Przykładem są już pierwsze dwa w kolejności "About a Girl" i "Come
as You Are" - mimo że oba wypadły świetnie, to jednak wolę je w
wydaniu studyjnym. I nawet tak udane w
oryginałach utwory, jak "Something in the Way" czy
"Dumb", tutaj tylko zyskują. Brzmią czyściej niż
pierwowzory, bije z nich niesamowita szczerość. "Something in
the Way" w tej wersji to chyba największy popis głosu Kurta
(który - umówmy się - nigdy do wybitnych nie należał).
Równie poruszająco
wypada "Pennyroyal Tea”, zagrany na prośbę Cobaina bez
udziału perkusji - o czym Grohl dowiedział się dopiero podczas
występu. Tylko Kurt i dźwięk gitar, może dlatego brzmi to tak
uczuciowo. Wiele szczerości i emocji znalazło się również w "All
Apologies", brzmiącego podobnie jak oryginał z "In
Utero". Zabrano się też za coś bardziej dynamiczniejszego, czyli
"On a Plain", który nawet akustycznie ma w sobie sporo
poweru. Wersja z "Nevermind" została jednak nieprzebita.
A za "Polly" nigdy specjalnie nie przepadałem, wersja bez
prądu niewiele zmienia w tej kwestii, więc i tu się nie zachwycam.
Z kolei
dwie pierwsze przeróbki są jednymi z najciekawszych punktów całego
"MTV Unplugged in New York". Najpierw słyszymy rewelacyjne
wykonanie "Jesus Doesn't Want Me for a Sunbeam" The
Vaselines. To bardzo nastrojowe nagranie z partią akordeonu, zagraną
przez Krista Novoselica. Po prostu rewelacyjne w odbiorze. Podobnie
jak brzmiący bardziej elektrycznie "The Man Who Sold the World"
z repertuaru Dawida Bowiego. Tu z kolei wokalnie może popisać się
Kurt, z czego chętnie korzysta.
W
drugiej połowie longplaya dostajemy aż 3 pod rząd wersje
kompozycji z dorobku szanowanej przez Kurta grupy Meat Puppets
("Plateau" "Oh Me" i "Lake of Fire"). I
powiem tak - są naprawdę w porządku, ale nic ponadto. Umieszczone
między "Something in the Way" i "All Apologies"
sprawiają wrażenie nieco banalnych i nie mających aż takiej siły
wyrazu. Za to w natchnionym wykonaniu "Where Did You Sleep Last
Night" Leadbelly wokalista zdziera gardło jak tylko może -
niczym John Lennon ponad 30 lat wcześniej w "Twist and Shout".
Prawdziwie magiczny moment, który przeszedł do historii.
"MTV
Unplugged in New York" to ogólnie nic wybitnego (jak określa
się to w wielu recenzjach), ale zdecydowanie należy do fajnych
doświadczeń muzycznych. Szczególnie, że był to jeden z ostatnich
występów grupy, co dodaje mu sporej wartości historycznej. Muzycy
pokazali w nim inne, nie mniej interesujące oblicze. No bo kto by
się spodziewał, że ci goście po prostu usiądą sobie w otoczeniu
świec czy lilii, zaczną grać i tworzyć niepowtarzalny klimat?
Miło,
że Cobain postanowił nie ograniczać się do swoich przebojów
(często nawet nie tych największych) i zaproponował coś więcej.
Ponadto wykonanie całości stoi na wysokim poziomie - co nie było
takie oczywiste, bo Kurtowi w przeszłości zdarzało się często
fałszować na swoim instrumencie. Zarówno nietypowa stylistyka
koncertu, jak i omawiane wcześniej przeróbki sprawiają, że
longplay stanowi miłe urozmaicenie dyskografii Nirvany.
Na swój
sposób jest to piękny, sielski wręcz materiał. Być może przekona kogoś
zniechęconego do studyjnej, dość niechlujnej w swojej
przebojowości twórczości Nirvany.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. About a Girl (Kurt Cobain)
02. Come as You Are (Kurt Cobain)
03. Jesus Doesn't Want Me for a Sunbeam (Eugene Kelly, Frances McKee)
04. The Man Who Sold the World (Dawid Bowie)
05. Pennyroyal Tea (Kurt Cobain)
06. Dumb (Kurt Cobain)
07. Polly (Kurt Cobain)
08. On a Plain (Kurt Cobain)
09. Something in the Way (Kurt Cobain)
10. Plateau (Curt Kirkwood)
11. Oh Me (Curt Kirkwood)
12. Lake of Fire (Curt Kirkwood)
13. All Apologies (Kurt Cobain)
14. Where Did You Sleep Last Night (Huddie Ledbetter)
02. Come as You Are (Kurt Cobain)
03. Jesus Doesn't Want Me for a Sunbeam (Eugene Kelly, Frances McKee)
04. The Man Who Sold the World (Dawid Bowie)
05. Pennyroyal Tea (Kurt Cobain)
06. Dumb (Kurt Cobain)
07. Polly (Kurt Cobain)
08. On a Plain (Kurt Cobain)
09. Something in the Way (Kurt Cobain)
10. Plateau (Curt Kirkwood)
11. Oh Me (Curt Kirkwood)
12. Lake of Fire (Curt Kirkwood)
13. All Apologies (Kurt Cobain)
14. Where Did You Sleep Last Night (Huddie Ledbetter)
Chętnie przywołałbym tu @Pawła bo z niezrozumiałych dla mnie względów ocenił ten album bardzo nisko.
OdpowiedzUsuńJa od siebie powiem tyle, że dyskografia Nirvany byłaby bez tej płyty zdecydowanie niekompletna. Świetny, nastrojowy i wyciszający koncert.
Oto i jestem. Słabo pamiętam ten album, ale zawsze wydawał mi się strasznie nudny. Surowe aranżacje obnażyły prostotę tych kawałków. Zespół nawet nie zadał sobie trudu, żeby je jakoś przearanżować, po prostu wyłączył przestery.
UsuńZ koncertówek bez prądu najbardziej cenię "The Turning Point" Johna Mayalla, nagrany kilka dekad przed tym, jak takie albumy zrobiły się modne ;) Mayall podszedł do tego tak ambitnie, że skomponował zupełnie nowy materiał - bardzo zróżnicowany i dostosowany do akustycznego instrumentarium.
Myślę że był to potrzebny album, nastrojowy klimat spokojnych ballad to zupełna nowość w stosunku do tego co Nirvana prezentowała na co dzień. Usłyszymy tu nie tylko znane utwory w wersji akustycznej ale też covery. "Lake of Fire" i "Where Did You Sleep Last Night" długo były moimi ulubionymi utworami i najlepszym zakończeniem tego albumu.
OdpowiedzUsuńTo o tyle ważny album, że pokazuje inną, dużo bardziej wyciszoną stronę Nirvany, bez punkowego/grunge'owego brudu. Sam występ również był bardzo dobry i każdy pokazał się z dobrej strony - Krist nawet złapał za akordeon ;)
Usuń