Mimo
częstego nagrywania płyt przez zespół w latach 70. i 80., dość
często zmieniał się w nim skład. "Powerage"
okazał się więc pierwszym albumem AC/DC z basistą Cliffem
Williamsonem, który zastąpił Marka Evansa (przyczyną tego był
konflikt Evansa z Angusem Youngiem). Williamson tak dobrze wpasował
się do kapeli, że grał w niej przez niecałe 40 lat. Jednak jako że wydawnictwa AC/DC są do siebie podobne, a styl się nie zmienia, przypadkowemu słuchaczowi dość ciężko
wyczuć znaczącą różnicę pod względem gry obu muzyków.
"Powerage"
było pierwszym wydawnictwem, które zostało wydane w tym samym
czasie na rodzimy rynek australijski oraz międzynarodowy. Po raz
pierwszy w historii AC/DC wszystkie wydania zawierały tę samą
okładkę, jednak znów pojawiły się różnice w repertuarze. Na
europejskie wydania winylowe trafiła dodatkowa kompozycja "Cold
Hearted Man", z kolei w najstarszych europejskich wersjach
pominięto utwór "Rock 'n' Roll Damnation". Powodem
takiego obrotu sprawy był fakt, że "Rock 'n' Roll Damnation"
został nagrany nieco później od reszty. Wersja brytyjska różniła
się kilkoma detalami w miksie utworów, inna była także ich
kolejność. Jednak to amerykańska wersja, bez "Cold Hearted
Man", stała się podstawą dla późniejszych reedycji
longplaya. Nie jestem pewny czy była to słuszna decyzja, ponieważ
to wersja brytyjska zawierała cięższe brzmienie, bardziej pasujące
do kapeli, jaką jest AC/DC.
Jednak
nawet w amerykańskiej edycji nie ma pod tym względem tragedii.
Produkcją ponownie zajęli się George Young i Harry Vanda, i na
długi czas była to ostatnia ich współpraca z AC/DC w związku z dziełem studyjnym. Nie można
mieć do ich pracy większych zastrzeżeń. Album jest nieco lżejszy
(w obu wersjach) w porównaniu do "Let There Be Rock",
jednak nadal brzmi bardzo gitarowo i soczyście. Co do materiału:
"Rock 'n' Roll Damnation", mimo że wciąż ostry, pokazuje
nieco bardziej komercyjne oblicze zespołu. To całkiem zgrabny
przebój z nośnym, nieprzyzwoicie chwytliwym refrenem. W nagraniu
słychać nietypowe dla AC/DC klapnięcia rękoma czy marakasy, brak tu nawet
gitarowej solówki. Nie dziwi fakt, że powstał specjalnie z myślą
o singlowym przeboju, idealnym do radia czy śpiewania z
publicznością. Wydany na małej płycie spotkał się ze sporym
zainteresowaniem m.in. w Wielkiej Brytanii, gdzie doszedł do 24.
miejsca list przebojów singli.
Więcej
typowego AC/DC znajduje się w dalszej części płyty. "Down
Payment Blues" to całkiem fajny kawałek o bluesowym
zabarwieniu, co w tamtym czasie było tradycją w twórczości grupy.
Jak na jej standardy, to dość długi utwór, ale nie ma się
wrażenia, że przedłużany na siłę (jak np. w niesławnym "Ain't
No Fun (Waiting 'Round to Be a Millionaire)"). Najbardziej zaskakuje spokojna, bujająca końcówka w typowo bluesowym
klimacie, co wprowadza miłe urozmaicenie. Do moich faworytów należy
"Gimme a Bullet", oparty na rewelacyjnym riffie gitarowym. Jednak najlepszym momentem
całości okazuje się rozpędzony, energetyczny "Riff Raff",
atakujący kolejnymi świetnymi motywami i solówkami, a także posiadający niesamowicie zadziorną partię wokalną Bona Scotta. To kawałek na
miarę najlepszych fragmentów poprzednika. Takiego grania w
twórczości AC/DC nigdy dosyć.
O ile
pierwsza część albumu trzyma się naprawdę świetnie, tak w
drugiej poziom opada. Choć jej początek wcale tego nie zwiastuje.
Wolniejszy od poprzednich nagrań "Sin City" charakteryzuje
się zapadającą w pamięć linią melodyczną. Oczywiście nie brak
w nim kolejnych ekscytujących popisów Angusa, znakomicie wypada
także środkowy, spokojny fragment z uwypuklonym basem. Słabiej
prezentuje się "What's Next to the Moon", nie wyróżniający
się niczym specjalnym na tle reszty. Podobnie ma się sprawa z "Up
to My Neck in You", choć ten ma w sobie więcej energii.
Luźniejszy "Gone Shootin'" wprowadza trochę potrzebnego uspokojenia, ale stylistycznie nie jest odległy od swojego otoczenia. Z kolei "Kicked in the Teeth" momentami brzmi jak nowsza wersja "Whole Lotta Rosie", ale nie wypada już
tak dobrze. Mimo to, można w nim odnaleźć parę plusów. Warto
również wspomnieć o wspomnianym wcześniej "Cold Hearted
Man". To bardziej stonowany, niezwykle przebojowy numer,
posiadający fantastyczną linię melodyczną i jedną z lepszych
partii wokalnych Scotta. Jego brak na większej ilości edycji
(zamiast np. "What's Next to the Moon") to jedna z
najdziwniejszych decyzji w karierze AC/DC, bo należy on do
najciekawszych i najbardziej nietypowych propozycji z tej sesji.
Piąty
krążek Australijczyków prezentuje się nieco słabiej niż "Let
There Be Rock", ale nadal pozostaje jednym z ciekawszych
wydawnictw w ich dorobku. Mimo delikatnych spadków poziomu i braku klasyka na miarę "Let There Be Rock" czy "Highway to Hell", słucha
się go bardzo dobrze w całości. Jego największą zaletą, tak jak
w przypadku poprzednich, jest ogromna ilość energii, zaś same melodie są w większości zadowalające. Dlatego nawet przy tak
niewyszukanych kompozycjach można się naprawdę dobrze bawić i miło spędzić
czas.
Moja ocena - 8/10
Lista utworów:
01. Rock 'n' Roll Damnation (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
02. Down Payment Blues (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
03. Gimme a Bullet (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
04. Riff Raff (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
05. Sin City (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
06. What's Next to the Moon (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
07. Gone Shootin' (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
07. Gone Shootin' (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
08. Up to My Neck in You (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
09. Kicked in the Teeth (Bon Scott, Angus Young, Malcolm Young)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz