5 sierpnia 2019

Queen - "News of the World" (1977)


W Wielkiej Brytanii, w drugiej połowie lat 70., szczególnie w okolicach roku 1977, miała miejsce tzw. punkowa rewolta. Fenomen ten i fascynacja punk rockiem nie trwała długo (dla niektórych jej koniec nastąpił już po rozpadzie Sex Pistols), jednak pozostawiła trwały ślad w muzyce. Wiele zespołów dawniej grających w bardziej ambitny sposób musiało znacząco zmienić stylistykę granej muzyki i zaczęło ją upraszczać, by dostosować się do nowych trendów i nie zginąć w natłoku nowych punkrockowych kapel. Nie ominęło to także otoczenia Queen, w związku z czym postanowiono nagrać longplay prostszy niż dotychczas.

Ich szósty studyjny album, pod tytułem "News of the World", był kolejnym eksperymentem dla grupy. Odmienność ta wynikała właśnie z większej prostoty. W porównaniu do dwóch poprzednich dzieł więcej tu surowości i czysto rockowego grania, a mniej skomplikowanych aranżacji (chwilami są one wręcz bardzo oszczędne), bogactwa produkcyjnego, operowych zaśpiewów czy pastiszowych kawałków. Oczywiście wiele charakterystycznych elementów (jak np. ważna rola fortepianu w niektórych utworach) nadal pozostało, tylko zostały wymieszane i przedstawione w inny sposób. Była to odpowiedź członków zespołu na zmieniającą się modę w muzyce.

Mimo to, album wciąż jest całkiem różnorodny, całościowo daleko mu do punkowej prostoty i pewnej monotonii materiału. Jednak zważywszy na okoliczności powstania, taki krok był dość słuszny. Szczególnie osoby, które nie gustowały w nietypowej, eksperymentalnej muzyce, mogły znaleźć tu coś dla siebie, a przy tym longplay nie odstraszył dotychczasowych fanów. Twórcy znaleźli na to tzw. złoty środek. Poza tym, próbowali zaproponować słuchaczom coś nowego i nie tkwić w pewnych ustalonych ramach. Poprzednie dwie płyty stanowiły swoistą jedną całość, nie tylko dzięki podobnej oprawie graficznej, ciekawym eksperymentom i równej ilości eklektyzmu. Nie zamierzano powielać takiej koncepcji, w związku z czym nowsze dzieło tylko pozornie ma z nimi sporo wspólnego. Taka koncepcja w sumie przysłużyła się komercyjnie, gdyż kwartet podbił tym wydawnictwem rynek amerykański i spośród dotychczasowej, studyjnej twórczości to właśnie "News of the World" sprzedawał się w USA w największej liczbie egzemplarzy (później jedynie "The Game" dobił do tego wyniku).

Album zaczyna się wręcz rewelacyjnie, bo na starcie zawarto... prawdopodobnie dwa najbardziej rozpoznawalne hity Queen. Na pewno ogromna ilość osób słyszała przynajmniej raz w swoim życiu "Bohemian Rhapsody", lecz wiele z nich może nie kojarzyć jego tytułu (jako że słowa te nie pojawiają się w tekście), jednak w przypadku "We Will Rock You" i "We Are the Champions" nie powinno być z tym żadnego problemu. Singiel z tymi utworami był jednym z najlepiej sprzedających się w historii grupy. I trudno się temu dziwić, bo o obu po prostu trudno zapomnieć, nie tylko ze względu na częstotliwość z jaką grane są w stacjach radiowych. Te kompozycje po prostu bronią się same i powalają zawartą w nich przebojowością. Trzeba śmiało to napisać - są po prostu nieśmiertelne.

"We Will Rock You" to przykład skrajnej prostoty, nawet w porównaniu do muzyki punkrockowej. To wręcz najbardziej ascetyczne nagranie w historii Queen - słychać jedynie wybijającą rytm perkusję, odgłosy klaskania i dopasowany wokal Mercury'ego. Dopiero pod koniec pojawia się ostre, gitarowe solo Briana May'a, również nie należące do zbyt zaawansowanych. A jednak to wystarczyło, by stworzyć ponadczasowy hit. Kto jeszcze nie wierzy, że moc nie tkwi w prostocie? Można wręcz odnieść wrażenie, że brzmi to jak swojego rodzaju odreagowanie od przepychu aranżacyjnego kilku poprzednich płyt. Takie nagranie, jak "We Will Rock You", miało dodatkowo angażować publiczność w koncertowe show, a także wzmacniać jej więź z kapelą, poprzez jednoczesne wyklaskiwanie słynnego rytmu.

Podobne zadanie stoi przed nie mniej kultowym "We Are the Champions" - to wspaniały, podniosły hymn oddający cześć zwycięzcom, przez co do dziś jest chętnie śpiewany m.in. na różnych imprezach sportowych (podobnie jak "We Will Rock You"). Kawałek do dziś zachwyca świetnym podkładem muzycznym, partią Freddiego, a także megaprzebojowym referenem, wręcz perfekcyjnym do zbiorowego śpiewania. Muzycy po raz kolejny pokazali, że wciąż mają w zanadrzu wiele nowych, świeżych i nie mniej ekscytujących pomysłów, nawet w takiej prostszej formie. Szkoda, że o wiele mniej popularna reszta nie robi takiego wrażenia, choć zdarzają się przebłyski.

Przede wszystkim w "Sheer Heart Attack", któremu zdecydowanie najbliżej do stylistyki punkrockowej. To znów niezwykle proste, ale przy tym również mocne i szorstkie granie, wyróżniające się duetem wokalnym Mercury-Taylor. Naprawdę fajne, choć niepotrzebnie zepsute irytującymi piskami w drugiej połowie, pojawiającymi się zamiast gitarowej solówki. Nie mam pojęcia, czemu miał służyć ten zabieg. W sumie tytuł ten może zastanawiać, ale żeby rozwiać wszelkie wątpliwości - w tym wypadku muzycy sięgnęli do starszych kawałków, bowiem szkielet "Sheer Heart Attack" powstał już w tym samym roku, co album o tym samym tytule. Szkoda, że nie umieścili go tam w takim kształcie, bo brzmiałby wtedy jak pierwowzór typowej punkrockowej kompozycji i poniekąd wyprzedziłby swój czas, jak w przypadku "Stone Cold Crazy". Ze względu na sporą dawkę agresji, "Sheer Heart Attack" spokojnie mógłby się znaleźć w repertuarze takich zespołów punkrockowych, jak Sex Pistols czy The Clash.

Całkiem niezły poziom prezentuje ballada "All Dead, All Dead", z wokalem Briana May'a. Typowa dla Queen, choć aranżacyjnie bardziej oszczędna. Mimo to, Queen ma w swoim dorobku wiele bardziej porywających tego typu utworów. W porównaniu do "Love of My Life" czy "Nevermore" nie robi już takiego wrażenia i wypada słabiej. Można pomyśleć, że to dlatego, że Freddie ma po prostu lepszy głos (choć Brianowi też nie mogę wiele zarzucić), ale jakiś czas temu została udostępniona wersja "All Dead, All Dead" z wokalem Mercury'ego, i nie pomogło to zbyt dużo (choć osobiście preferuję nowszy wariant). Po raz czwarty z rzędu otrzymaliśmy także kompozycję Johna Deacona - "Spread Your Wings". Całkiem nieźle się jej słucha, ale mimo że na przestrzeni lat słuchałem ją dziesiątki razy, nie potrafię jej zapamiętać. Do ciekawszych fragmentów krążka należy za to hardrockowy "Fight from the Inside", z wokalem Taylora i uwypukloną pracą sekcji rytmicznej. Co ciekawe, Roger zagrał w nim na wszystkich instrumentach.

Szkoda, że druga strona winylowego wydania, zaczynająca się od "Get Down, Make Love", prezentuje się mniej interesująco i zwyczajnie słabiej. Otwierający ją kawałek jest dość irytujący, głównie za sprawą fatalnego, powtarzanego zbyt często refrenu, przez co całość zdaje się ciągnąć w nieskończoność - mimo że trwa niecałe 4 minuty. Nie wynagradza tego warstwa muzyczna, w której nie dzieje się nic ciekawego - nawet w dość osobliwym, instrumentalnym urywku. Niewiele lepszy poziom prezentuje bluesowy, ale dość nijaki "Sleeping in the Sidewalk" z kolejnym występem wokalnym May'a - chyba najmniej wyrazisty z tego zestawu, ale przynajmniej nie wkurzający w takim stopniu, jak "Get Down, Make Love". Wydaje się, że był to kolejny muzyczny żart z obozu Queen (z racji jego ewidentnie luzackiego charakteru), ale tym razem o zupełnie innym charakterze, bliższym blues rocka.

Za sprawą "Who Needs You" przenosimy się w egzotyczne klimaty latynoskie. To całkiem przyjemne nagranie, robiące sporo lepsze wrażenie od dwóch poprzednich. Choć na niektórych poprzednich krążkach byłby jedną z tych słabszych propozycji, tu robi pozytywne wrażenie. Z drugiej strony najlepiej wypada chyba "It's Late", pełen zmian dynamiki i z efektowną solówką gitarową. Choć mógłby być nieco krótszy. Niestety, końcowy "My Melancholy Blues" razi zbytnią monotonią. Nie udało się w tej fortepianowej balladzie wyczarować tak magicznego klimatu, jak w niektórych poprzednich tego typu utworach. A przecież ci muzycy byli w tym specjalistami. Z drugiej strony, do miana beznadziejnego też mu nieco brakuje.

To nie tak, że im prostsza muzyka, tym słabsza (sam mocno sprzeciwiam się takiej opinii), jednak w porównaniu do poprzednich dzieł "News of the World" nie prezentuje aż tak wysokiego poziomu. Mimo to, ich najsłabszy studyjny album z lat 70. wciąż można zaliczyć do udanych. Dwa wspaniałe pierwsze nagrania powinny być wystarczającą zachętą do przesłuchania, a z resztą materiału, mimo jej uchybień, też można się w sumie zapoznać. Jednak jak pokazał czas, w tym czasie kapela lepiej odnajdywała się w bardziej wszechstronnym i zróżnicowanym wydaniu, a także to, że Queen byłby (z całym szacunkiem dla wszystkich pozostałych muzyków) jeszcze jednym niezbyt wyróżniającym się zespołem hardrockowym, gdyby nie Freddie Mercury i jego zamiłowanie do eksperymentów.

Moja ocena - 7/10

Lista utworów:
01. We Will Rock You (Brian May)
02. We Are the Champions (Freddie Mercury)
03. Sheer Heart Attack (Roger Taylor)
04. All Dead, All Dead (Brian May)
05. Spread Your Wings (John Deacon)
06. Fight from the Inside (Roger Taylor)
07. Get Down, Make Love (Freddie Mercury)
08. Sleeping on the Sidewalk (Brian May)
09. Who Needs You (John Deacon)
10. It's Late (Brian May)
11. My Melancholy Blues (Freddie Mercury)

5 komentarzy:

  1. Napiszesz o Innuendo? Uwielbiam twoje recenzje i dlatego właśnie chciałbym zobaczyć tą o ostatnim (wg. mnie jednym z najlepszych) albumie Queen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do "Innuendo" jeszcze daleka droga, ale tego nie wykluczam. W razie czego moje oceny można obserwować na moim profilu RYM (link znajduje się w dziale "Ogłoszenia") i tam wystawiłem "Innuendo" wysoką 8-kę.

      Usuń
  2. Tytułem wyjaśnienia, nagranie w taki a nie inny sposób News of The World, miało niewiele wspólnego z ówczesną era punk rocka. Surowe i prostsze brzmienie, wynikało wg muzyków, tylko i wyłącznie z następujących powodów:
    1. Muzycy słusznie uważali w tym momencie, że ich najlepszą płyta była, Day of The Races. Ponieważ nie sprzedawała się lepiej od A Night of The Opera, to coś było nie tak. Muzycy uznali, że płyta była "przeprodukowana", stąd decyzja o mniejszy zaangażowaniu się w produkcję bieżącej płyty.
    2. Czas jaki sobie dali muzycy na nagranie tej płyty, to tylko 2 m-ce, aby zdążyć na rozpoczęcie zaplanowanego turne.
    Utwór Sheer Heart Attack w momencie powstania jego szkieletu, nie miał nic wspólnego z punkiem, ponieważ powstał w 1974 r., kiedy o punku nikt nic nie wiedział. I to w tym utworze, Taylor gra na wszystkich instrumentach instrumentach, oprócz wstawek solowych Maya. W Fight from the Inside, Taylora na gitarze wspomaga przez cały utwór, May. Nie jest tak,że w We Will Rock You, mamy perkusję. Utwór opiera się jedynie na śpiewie Mercury’ego oraz rytmie wybijanym przez ręce i nogi jego kolegów z zespołu oraz wszystkich, którzy
    byli akurat w dniu nagrania w Wessex Studios. „Nie ma w tym utworze perkusji – ujawnił May. – Tylko klaskanie i tupanie o podłogę, nałożone na siebie wielokrotnie przy pomocy prymitywnych efektów opóźniania”. „We Will Rock You znakomicie ukazywało kreatywność Mike’a Stone’a”, wspomina Andy Turner. W około piętnastu różnych podejściach Stone nagrał klaśnięcia i tupanie każdego, kogo spotkał w Wessex. Stworzył w ten sposób podkład rytmiczny utworu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "News of the World" niewątpliwie wpisuje się w ówczesny trend upraszczania muzyki przez niektóre grupy, co - przypadkiem czy nie - zbiegło się z popularnością punk rocka, stawiającego na maksymalną prostotę. Może i muzycy nie chcieli wpisywać się w ten nurt (nie jest to aż tak skrajna prostota), ale nagły boom na punk mógł mieć wpływ na ich nowy materiał, przynajmniej pośrednio. A jeśli muzycy faktycznie uważali, że "A Day at the Races" jest przeprodukowana i przy "News of the World" obrali prostszą ścieżkę osiągając przy tym ogromny sukces komercyjny, to dziwne, że przy następnym "Jazz" w wielu momentach znów postawili na bogactwo produkcyjne typowe właśnie dla "A Day at the Races" czy "A Night at the Opera".

      Informację, że utwór tytułowy pierwotnie powstał w 1974 roku umieściłem w recenzji. Co jest o tyle dziwne, że to właśnie ten utwór - bez względu na to czy został w tym kształcie napisany w '74 czy '77 - ma najwięcej wspólnego ze stylistyką punk rocka. Prosta aranżacja, wyłącznie podstawowe instrumenty, bardzo szybkie tempo, krzykliwy wokal, nieco niechlujne wykonanie, a nawet brak solówek to aspekty typowe dla wielu utworów punkrockowych (w przypadku tego ostatniego można podpiąć to np. pod Ramones, gdzie solówki gitarowe pojawiły się w zaledwie kilku utworach na kilkaset, a i tak były bardzo proste). I właśnie to otrzymujemy w "Sheer Heart Attack".

      Co do "We Will Rock You", to dzięki za uzupełnienie. Dla mnie te odgłosy tupania zawsze kojarzyły się z brzmieniem perkusji, ewentualnie waleniem w jakiś większy bęben ;)

      Usuń
    2. W ten sam sposób tłumaczy się brzmienie(surowsze, prostsze)płyty Pink Floyd "Animals", jako że powstałe w podobnym momencie(znamienne "I hate Pink Floyd" na koszulce Johna Lydona). Brzmienie płyty wynikało tylko i wyłącznie z własnej pierwszej, pełnej samodzielnej produkcji zespołu, w własnym samodzielnym studiu.Stąd takie a nie inne brzmienie.

      Usuń