22 kwietnia 2018

Ramones - "Halfway to Sanity" (1987)


"Animal Boy" mógł rozczarować niektórych fanów, a sytuacji tej nie poprawił następny longplay, "Halfway to Sanity". Mimo że w porównaniu do poprzedniego krążka ten prezentuje bardziej zadowalającą jakość pod względem produkcyjnym. Same kompozycje prezentują nadal nierówny poziom, od czasu "Subterranean Jungle" stało się to swojego rodzaju regułą na krążkach Ramones. Jeśli już mówimy o produkcji, zajął się nią Daniel Rey, który już wcześniej współpracował z zespołem, ale jedynie pod względem kompozycji (na omawianej płycie również został podpisany pod dwoma). W przyszłości upodobał sobie szczególnie współpracę kompozycyjną z Dee Deem, pomagając mu również w przygotowaniu materiału do jego albumów solowych.

Występujący po raz ostatni w nagraniach Ramones perkusista Richie Ramone dostarczył tym razem dwie kompozycje: "I Know Better Now" i "I'm Not Jesus". Lepszy poziom prezentuje pierwszy z nich - całkiem niezły, żywy kawałek z ciekawym refrenem. Jednak już posiadającemu dość kontrowersyjny tekst "I'm Not Jesus" bliżej do eksperymentu. W refrenie chłopaki muzycznie nawiązują do thrashowej agresji, przez co pod tym względem mogą rywalizować m.in. ze Slayerem czy Overkillem. Całkiem fajnie prezentuje się też zaśpiewany przez Dee Deego "I Lost My Mind". W niektórych momentach basista zmienia barwę głosu, brzmiąc jak sam... Alice Cooper.

Do najsłabszych fragmentów "Halfway to Sanity" należy nastrojowa, ale dość nudna ballada "Bye Bye Baby", swoją drogą najdłuższe nagranie w historii Ramones. W końcowym "Worm Man" uwagę zwraca jedynie praca perkusji. Nawet dynamiczny "Weasel Face" prezentuje się dość nijako. Najsłabiej z zestawu wypada "Go Lil' Camaro Go" z gościnnym występem wokalnym Debbie Harry (znanej z grupy Blondie), śpiewającej razem z Joey'em. Całość psuje jednak dziwna partia Joey'a z intra, pojawiająca się trzykrotnie w trakcie utworu.

Na szczęście parę kompozycji ratuje krążek przed totalnym zapomnieniem i porażką. Przede wszystkim pierwszy w kolejności, autentycznie chwytliwy "I Wanna Live", a także mocny "Death of Me" z mrożącą krew w żyłach melodią. Dużo ostrego, punkrockowego czadu odnajdziemy w "Bop 'Til You Drop", a "Garden of Serenity" to popis mocnego wokalu Joey'a. Z kolei w naprawdę przyjemnym "A Real Cool Time" znalazło się miejsce na sporą dawkę melodyjności. Wszystkich przytoczonych w tym akapicie nagrań słucha się z przyjemnością.

Przyjęta konwencja zaczęła coraz bardziej się zużywać i coraz trudniej było wnieść do niej coś świeżego. "Halfway to Sanity" stanowi dowód na tę tezę. Urozmaicenie wokalne w postaci występu Debbie Harry niewiele wnosi i dla niedoświadczonego słuchacza może być praktycznie niezauważalne, a przy tym wydaje się całkowicie zbędne. Nikt nie wymaga od muzyków Ramones oryginalności i odkrywania nowych muzycznych patentów, jednak wystarczy, że będzie to wynagradzane dobrymi, przyjemnymi kompozycjami. Na "Halfway to Sanity" ten wymóg nie zostaje zawsze spełniony.

Ostatecznie album pozostaje jednym z najniżej ocenianych i najbardziej zapomnianych w dyskografii. Według mnie nie jest to najgorsze dzieło w historii Ramones, ale chłopaki nadal nie wnoszą się na poziom jaki prezentowali jeszcze 10 lat wcześniej.

Moja ocena - 6/10

Lista utworów:
01. I Wanna Live (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)
02. Bop 'Til You Drop (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
03. Garden of Serenity (Dee Dee Ramone, Daniel Rey)
04. Weasel Face (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
05. Go Lil' Camaro Go (Dee Dee Ramone)
06. I Know Better Now (Richie Ramone)
07. Death of Me (Joey Ramone)
08. I Lost My Mind (Dee Dee Ramone, Johnny Ramone)
09. A Real Cool Time (Joey Ramone)
10. I'm Not Jesus (Richie Ramone)
11. Bye Bye Baby (Joey Ramone)
12. Worm Man (Dee Dee Ramone)

1 komentarz:

  1. Płytę słyszałem raz, wkrótce po jej ukazaniu się, w audycji Marka Wiernika "Cały ten rock". Od tego czasu minęło milion lat. Ale! Jedynym utworem, który zapadł mi w pamięci i który do dzisiejszego dnia, od czasu do czasu sobie nucę to I'm not Jesus. Dziś dzięki Spotify przesluchałem album ponownie i wciąż uważam, że ten kawałek jest najlepszy na płycie, nie wiem czemu tak nisko oceniony przez recenzenta powyżej. W tym kawałku zawarta jest cała esencja punk-rocka. Zresztą cała płyta jest fajna. Prawdziwy punk, a nie to co dziś prezentują kapele typu Green Dat czy Offspring.

    OdpowiedzUsuń