30 lipca 2018

Kiss - "Monster" (2012)


Dwudziesty studyjny album Kiss pod tytułem "Monster" został wydany niemalże na rocznicę 40-lecia zespołu. Zważywszy na częstotliwość nagrywania płyt z nowym materiałem, można stwierdzić, że decyzję o nagraniu tego krążka podjęto dość szybko. W końcu "Sonic Boom" ukazał się 3 lata wcześniej, a wcześniejszy "Psycho Circus" aż 14. Wydaje się, że muzykom nie opłaca się wydawać nowych albumów, bo publiczność i tak woli słuchać na żywo utworów z klasycznych dokonań.

Jednak czasem taka nagranie takiej płyty może być pretekstem do rozpoczęcia nowej, promującej ją trasy koncertowej, więc może dlatego już w 2012 roku otrzymaliśmy opisywany krążek. Który, niestety, rozczarowuje. A co dokładnie? Panowie kontynuują typową dla siebie rozrywkową ścieżkę obraną na "Sonic Boom", ale nie robią tego z takim przekonaniem. Mimo że niektóre kompozycje mają swoje mocne punkty i udane fragmenty, to w całości są kompletnie niezapamiętywalne. A inne są w całości miałkie. Wyczuwa się również mniejsze pokłady energii niż w przypadku "Sonic Boom", choć w tym aspekcie nie ma tragedii. A gdy nie ma się czym zachwycić (choć na chwilę), to słuchanie materiału na tak przeciętnym poziomie może być męczące.

Jedną z niemiłych niespodzianek może być nie najlepsza predyspozycja wokalna Paula Stanley'a. Na "Somic Boom" nie raziło to jeszcze w takim stopniu, ale w tym przypadku słychać, że wokalnie Stanley ma swoje najlepsze czasy dawno za sobą. Niby nigdy nie był pod tym względem wybitny, ale jego głos był zazwyczaj miły w odbiorze. Wokalnie dobry poziom utrzymuje za to Gene Simmons, po którym nie słychać aż tak upływu czasu. A już od średniego "Hell or Hallelujah" słychać braki wokalne Stanley'a. Lepiej prezentuje się "Wall of Sound", choć z tytułową ścianą dźwięku ma niewiele wspólnego. Mamy za to fajny riff, nie najgorszą melodię i mocny wokal Simmonsa. Nic wielkiego, ale na tle reszty prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Szkoda tylko, że następny w kolejności "Freak" niczym się nie wyróżnia i od tej pory mamy prawdziwe zawahanie jakości.

Tak jak na poprzednim albumie w jednym kawałku swojego głosu użycza gitarzysta Tommy Thayer ("Outta This World") i perkusista Eric Singer ("All for the Love of Rock & Roll"), spełniając swoją robotę zaledwie poprawnie. Wokal Thayera może się momentami kojarzyć z głosem Frehley'a, który jednak trochę bardziej mi odpowiadał. Śpiewane przez nich utwory nie powalają, choć do złych nie należą. Ciekawe, że riff z "All for the Love of Rock & Roll" nieodparcie kojarzy się z tym z "Mr. Speed" z albumu "Rock and Roll Over".

Bezbarwnością rażą "Long Way Down", "Shout Mercy" czy "Last Chance", a szczytem tandety okazuje się "Eat Your Heart Out" z okropnymi chórkami. Przypomina nieco hity Kiss z glamowej ery, ale nawet tam zazwyczaj udawało się stworzyć coś lepszego i nie aż tak odrzucającego. Jednym z najlepszych fragmentów okazuje się za to mocniejszy "The Devil Is Me", w pewnym sensie nawiązujący do klasycznych ciężkich kompozycji Simmonsa typu "God of Thunder" i z udaną partią wokalną. "Take Me Down Below" wyróżnia się wokalnym duetem Simmons-Stanley i również należy do tych lepszych propozycji. Najlepiej wypadają więc kawałki stworzone przez trio Stanley-Simmons-Thayer (poza "Last Chance").

Stanley i Simmons nie radzą sobie w XXI wieku z tworzeniem nowego materiału, zaś pomoc dwóch pozostałych członków niewiele w tej kwestii pomaga. Ten krążek dobitnie to udowadnia. Może nie prezentuje aż tak okropnego poziomu, jak np. "Hot in the Shade", ale do udanych również nie należy. Dzięki swojemu rozrywkowemu charakterowi zapewne spodoba się niektórym fanom klasycznego wcielenia Kiss, którzy przetrawią pewne braki w wykonaniu i kompozycjach. Nie ma co liczyć na coś wyjątkowego, bo muzykom po prostu brakuje ciekawych pomysłów na ich nową twórczość.

Mam taką teorię, że "Monster" stanie się ostatnim studyjnym dziełem Kiss. Wszystkie znaki na niebie na to wskazują. Muzycy obecnie odcinają tzw. kupony od dawnej chwały, Paul Stanley od paru lat ledwo daje sobie radę za śpiewaniem, co daje okropny rezultat, a Gene Simmons bardziej niż muzyką zajmuje się opatentowaniem wszystkiego, co istnieje na Ziemi. Pewne wskazówki daje też całkiem wymowny tytuł ostatniego utworu, a także ostatnie wypowiedzi samych muzyków.

"Monster" nie będzie więc stanowić godnego zwieńczenia dyskografii Kiss. Niby kapela ta ma na koncie jeszcze słabsze wydawnictwa, ale też masę lepszych. Przykra to konkluzja, ale przecież grupa od 20 lat nie nagrała naprawdę udanego dzieła. Może powrót Frehley'a i Crissa zmieniłby coś w tej kwestii, ale bardzo wątpię. Tak czy inaczej, nie warto tracić czasu na przesłuchiwanie omawianego albumu, a w zamian zapoznać się z którymś z klasycznych wydawnictw Kiss (jak debiut czy "Creatures of the Night").

Moja ocena - 4/10

Lista utworów:
01. Hell or Hallelujah (Paul Stanley)
02. Wall of Sound (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)
03. Freak (Paul Stanley, Tommy Thayer)
04. Back to the Stone Age (Gene Simmons, Eric Singer, Paul Stanley, Tommy Thayer)
05. Shout Mercy (Paul Stanley, Tommy Thayer)
06. Long Way Down (Paul Stanley, Tommy Thayer)
07. Eat Your Heart Out (Gene Simmons)
08. The Devil Is Me (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)
09. Outta This World (Tommy Thayer)
11. Take Me Down Below (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)
12. Last Chance (Gene Simmons, Paul Stanley, Tommy Thayer)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz