Śmierć
Randy'ego Rhoadsa była prawdziwym szokiem dla Ozzy'ego, nie
przekreśliła jednak jego solowej twórczości. Wokalista był w
rozpaczy po śmierci przyjaciela i myślał nawet o zakończeniu
kariery. Jedynym lekiem na poprawę nastroju okazały się jednak występy
na żywo. Na skutek tego już w 1982 roku wydano pierwszą
koncertówkę w jego dorobku, zatytułowaną "Speak of the
Devil". Z racji kontraktowych zobowiązań Ozzy był zmuszony w
tym czasie wydać płytę koncertową - można więc stwierdzić, że
tzw. okoliczności wymogły wypuszczenie takiego wydawnictwa.
Na
"Speak of the Devil" znalazł się zapis występów z
Nowego Jorku, które odbyły się 26 i 27 września 1982 roku. Nie
znajdziemy na nim żadnego utworu z solowego dorobku Osbourne'a, co
jest o tyle dziwne, że płyta ukazała się pod nazwiskiem jego
grupy. Mamy więc do czynienia ze zwykłym cover bandem Sabbathów,
dodatkowo kapela zagrała na obu koncertach dokładnie tę samą
setlistę. Absolutnie nie ma nic złego w tym, że wokalista sięgnął
do klasyki z jego muzycznej przeszłości. Ponoć pomysł na taki
właśnie kształt albumu wyszedł już na początku 1982 roku, kiedy
Rhoads jeszcze żył. Po śmierci gitarzysty koncept nie uległ
zmianie, dzięki czemu w listopadzie 1982 roku na półki sklepowe
trafił opisywany krążek. Można go więc uznać za pewnego rodzaju
konkurencję dla wydanej 2 lata wcześniej koncertówki "Live at
Last" Black Sabbath (a może i poniekąd dla "Live Evil"
z tego samego roku).
W
czasie nagrywania tymczasowym zastępcą Rhoadsa został Brad Gillis,
który na chwilę opuścił swoją grupę Night Ranger. W składzie
poza Gillisem znaleźli się również basista Rudy Sarzo i perkusista Tommy
Aldridge. Personelu dopełnił też klawiszowiec Don Airey, wielokrotnie
współpracujący z Osbournem. Nowo ukształtowany zespół
zmierzył się z nie lada wyzwaniem. Na repertuar złożyło się
wiele zasłużonych, sabbathowych klasyków z lat 1970-1975, plus
"Never Say Die" z tak samo nazwanego albumu z 1978 roku. Co
mogę powiedzieć o zaprezentowanych tu wykonaniach? Muzycy odgrywają
swoje partie w sposób poprawny, bez większych rewelacji. Nie ma
między nimi tej magii, którą posiadały oryginały. Wszystko
wydaje się mniej swobodne i luźne, a bardziej toporne. Nic nie
zostało rozbudowane względem pierwowzorów (w "N.I.B."
zrezygnowano nawet z basowego wstępu), a jedyne urozmaicenie
to "Iron Man" i "Children of the Grave" płynnie
połączone w jedną całość.
Niemiłą
niespodzianką może być też bardzo przeciętna predyspozycja
wokalna Osbourne'a, który na żadnym wcześniejszym wydawnictwie w
jakim brał udział nie wypadł tak źle. A chwilami wręcz słaba,
jak w przypadku "N.I.B", gdzie wokalista momentami śpiewa
zbyt wcześnie w stosunku do muzyki, czy w okropnie zinterpretowanym
"Children of the Grave". Co budzi zdziwienie, bo przecież
Ozzy użycza swojego głosu w kompozycjach idealnie dopasowanych do
jego możliwości wokalnych. Z drugiej strony, momentami ma
przebłyski dobrej formy. Choć po latach pojawiły się informacje o
poprawianiu czy wręcz nagrywaniu od podstaw ścieżek wokalnych w
studiu. No cóż, nawet to niewiele pomogło. I nie da się ukryć -
to był dla Ozzy'ego ciężki okres.
Sam
Gillis nie wypada źle, ale jego gra nie robi takiego wrażenia, jak w
przypadku Rhoadsa, który nieco lepiej radził sobie w sabbathowym
repertuarze. Z Tonym Iommi również przegrywa pod względem poziomu
wykonania, ale to było bardziej niż pewne. Sekcja rytmiczna gra momentami całkiem dobrze, choć - ponownie - nie w tak zadowalającym stopniu, jak Bill Ward i
Geezer Butler. Wszystko składa się to na zaledwie niezłą całość, a przecież zostały tu odegrane utwory, które
na płytach Black Sabbath wypadały w większości porywająco.
Wystarczy tylko spojrzeć na ten zestaw - mamy tu takie petardy, jak
"War Pigs", "N.I.B.", "Black Sabbath",
"Paranoid", "Sabbath Bloody Sabbath" lub nawet
rzadziej zauważane "Faries Wear Boots", "Snowblind"
czy "The Wizard". Setlista niemalże idealna, choć można
by coś do niej jeszcze dodać, jak np. "Into the Void".
Choć w
tym wydaniu i taka ilość materiału wydaje się wystarczająca.
Żadne z tych wykonań nie zbliża się do poziomu oryginałów. W
sumie już sam wymęczony wokal Ozzy'ego to wyklucza. Mimo tego
uchybienia, odsłuchiwanie całości nie należy do męczących
doświadczeń i jeśli ktoś jest zagorzałym fanem Ozzy'ego, może
się z tym zapoznać. Mogę z kolei pochwalić to wydawnictwo za kwestię brzmienia, w tym bardzo fajnie uwypuklonych partii basu. A
niektóre wersje, bez jakichkolwiek porównań z pierwowzorami,
wypadają naprawdę dobrze, jak "Symptom of the Universe".
Mimo pewnych walorów, "Speak of the Devil" stanowi bardziej ciekawostkę. Można ją przesłuchać raz, zapomnieć o niej i powrócić do
któregoś z klasycznych dzieł Black Sabbath z lat 1970-1975 albo do
koncertów tej grupy z okresu jej największej świetności.
Moja ocena - 7/10
Lista utworów:
01. Symptom of the Universe (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
02. Snowblind (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
03. Black Sabbath (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
04. Fairies Wear Boots (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
05. War Pigs (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
06. The Wizard (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
07. N.I.B. (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
08. Sweat Leaf (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
09. Never Say Die (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
10. Sabbath Bloody Sabbath (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
11. Iron Man / Children of the Grave (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
12. Paranoid (Geezer Butler, Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Bill Ward)
Jak na "zaledwie ciekawostkę", wysoka ocena.
OdpowiedzUsuńCała płyta nie jest zła i momentami wchodzi na wyższy poziom, ale dla mnie bardziej stanowi bardziej ciekawostkę tego jak radził sobie Ozzy na żywo bez wsparcia Rhoadsa, niż naprawdę godną uwagi koncertówkę.
UsuńDla mnie 6-tki to takie płyty, które można jeszcze przesłuchać, ale nie trzeba. Czyli nie najgorsza ocena dla "ciekawostki".
U, no to kompletnie rozminęliśmy się ze zdaniem.
OdpowiedzUsuńGeneralnie często zgadzam się z Twoimi opiniami co do albumów Ozzy'ego (chociaż nieco niżej oceniłem też "Blizzard of Ozz"), ale tutaj kompletnie się nie zgadzam. Moim zdaniem jedyne co na tej płycie się trzyma to po prostu dobre kompozycje (no i czasem Ozzy zabłyśnie, ale to raczej na zasadzie wyjątków). Poza tym jednak całości słucha się bardzo słabo, głównie przez beznadziejny miks, i słychać że takie to wymuszone wszystko. Dla mnie "Speak of the Devil" to nie tyle ciekawostka co ewidentna wpadka Osbourne'a, wydana w takiej formie tylko dlatego, by spełnić oczekiwania co do wytwórni (wydaje się nawet, że sam Ozzy się jej wstydzi, bo od remasteru z 1995 nie była wznawiana.
Ale fajne recenzje są na blogu, bardzo mi się podobają. Zapraszam Cię do siebie, mam nadzieję że u mnie też znajdziesz coś interesującego.
Fajnie, że u Ciebie też jest trochę ciekawych opisanych płyt. Tylko jeśli chodzi o funkcjonalność, to przydałoby się dodanie strony z odnośnikami do wszystkich recenzji jakie masz.
UsuńNo i widzę, że jednak w przypadku wielu innych płyt Ozzy'ego (nie tylko "Speak of the Devil") mamy inne opinie (moje pozostałe oceny są na profilu RYM, link jest w dziale "Ogłoszenia").
Dzięki za fajną uwagę.
UsuńTak, czytałem też Twoje pozostałe recenzje, nie tylko Ozzy'ego zresztą, ale chyba w żadnej nie odkryłem aż tyle całościowych rozbieżności, jak właśnie w "Speak of the Devil".
No mniejsza, tak czy siak, robisz dobrą robotę i często tu zaglądam i będę zaglądać.
Płyta niezła,kompozycje sabbatów zagrane nieźle a tak naprawdę to do 1982 roku nie było katalogowego koncertu oficjalnie rejestrowanego za wyjątkiem Last...ale to jakościowo i czasowo słaba pozycja.
OdpowiedzUsuń